sobota, 16 stycznia 2016

Ulubieńcy roku 2015 - część 1: Makijaż

Witajcie!

Przyszedł czas na dość późne podsumowanie roku 2015. Długo zbierałam się do napisania tego posta, wyszukiwałam w pamięci wyjątkowe rzeczy i chwilę, które stały się udziałem minionego czasu. Powiem szczerze, że gdy tak się nad tym wszystkim zastanowiłam, wyszło tego całkiem sporo.W związku z tym zdecydowałam się podzielić tę notkę na kilka części.  Jeśli jesteście ciekawy moich zeszłorocznych ulubieńców zapraszam do czytania. 

Część 1: Makijaż


Cudowne makijażowe trio ze zdjęcia znalazło się już na blogu w ulubieńcach wakacji i od tego czasu towarzyszy mi nieustannie. Garnier BB Cream, tusz do rzęs Maybelline Lash Sensational oraz pomadka Golden Rose Velvet Matte w kolorze 02. Więcej o nich przeczytacie tutaj: Ulubieńcy wakacji 2015.


Kolejnym rzeczą, bez której nie wyobrażałam sobie w minionym roku codziennego makijażu jest paletka 32 cieni do powiek w matowym wykończeniu. Mowa oczywiście o Makeup Revolution Flawless Matte. Do ich najważniejszych zalet należą bardzo dobra pigmentacja, zadowalająca trwałość oraz mnogość kolorystyczna, dzięki której możemy tworzyć wspaniałe makijaże oczu na różnorodne okazje. Makeup Revolution Flawless Matte - matowe perełki wśród cieni do powiek.

  

Na koniec tej kategorii dwa absolutnie podstawowe produkty, których nigdy nie pomijam. Wiecie, mogę zrezygnować z cieni do powiek czy tuszu do rzęs, w zależności od okoliczności. Jednak korektory muszą być, chociaż w minimalnej ilości. Ze względu na to, iż mam dość problematyczną cerę, po prostu inna opcja nie wchodzi w grę. Korektora Loreal Perfect Match w odcieniu 2 najczęściej używam na zasinienia pod oczami. Ma żółtą tonację kolorystyczną, idealną dla mnie. Do tego dosyć dobre krycie i przyjemną konsystencje. Rozświetla spojrzenie oraz zakrywa poranne zmęczenie - czegoż chcieć więcej! Korektor/kmuflaż Catrice w ma dużo cięższą w konsystencję, przez co jest o wiele bardziej odczuwalny na skórze. Można go porównać do gęstej dobrze kryjące pasty. Świetnie kryje wszelkie zaczerwienienia i niedoskonałości cery. Mimo wszelkich zalet jest to produkt dość wymagający, ciężko się rozciera oraz ma tendencję do zatykania porów. Jednak dla osiągnięcia nieskazitelnego wyglądu twarzy, jestem w stanie znieść te drobne niedogodności.

Tak właśnie prezentują się mój subiektywny przegląd ulubieńców roku w kategorii makijaż. Już niedługo kolejne podsumowujące wpisy.

Miłej soboty :)

piątek, 8 stycznia 2016

"Love, Rosie" - Cecelia Ahern (recenzja)


Tytuł: Love, Rosie
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron 511
Cena z okładki: 39.99 zł.

Witajcie!

Na początek krótkie ogłoszenie parafialne. Dziś znowu przybywam do Was z postem książkowym, a ściślej rzecz ujmując z recenzją kolejnej powieści. Zdaję sobie sprawę, iż nie wszyscy przepadają za tego rodzaju notkami. Rozumiem to i szanuję, jednak duża część mojego życia kręci się wokół książek. Zimowe wieczory niezaprzeczalnie sprzyjają czytaniu, zatem i ja jak na prawdziwego mola przystało, pochłaniam duże ilości literatury najróżniejszej maści. Pragnę podzielić się osobistymi refleksjami na temat powieści, które wywarły na mnie największe wrażenie. Robię to przede wszystkim dla Was, ale także trosze dla samej siebie. Ważne jest dla mnie, aby w nawale nowych propozycji książkowych, nie zapomnieć tych, które najbardziej mnie zauroczyły. Jeśli więc nie lubicie takich wpisów, zwyczajnie je pomińcie. W najbliższym czasie na pewno pojawi się wiele innych notek. Tych, którzy po przeczytaniu tego przydługiego wstępu zdecydowali się jednak ze mną pozostać, zapraszam na recenzję książki Cecelii Ahern pt. "Love, Rosie".

Pierwsze wydanie powieści ukazało się na polskim rynku w roku 2006 i nosiło tytuł „Na końcu tęczy”. Prawdziwą popularność zyskała jednak dopiero rok temu, wraz z wejściem na ekrany kin ekranizacji. Długo zastanawiałam się czy poświęcić swój czas na przeczytanie tych 500 stron, znając twórczość autorki, (m.in. „PS Kocham Cię”) byłam przekonana, że to kolejna typowo kobieca opowiastka miłosna. Już po pierwszych kilku stronach moje przypuszczenia okazały się nie do końca prawdziwe…

„Ja wiem, kto w życiu myśli, nie pisze nic. Kto bardzo kocha pisze długi list…” – Słowami piosenki zespołu „Skaldowie” można najprościej spuentować tę historię. Love, Rosie to opowieść o wielkiej przyjaźni i miłości, która przetrwała próbę czasu. Rosie Dunne i Alex Stewart przyjaźnią się odkąd tylko sięga ich pamięć. Chodzą do tej samej klasy i siedzą jednej ławce. Niewątpliwie są dla siebie bratnimi duszami. Rozumieją się bez słów i wszystko robią razem, a co najważniejsze skrycie się w sobie podkochują. Na skutek nieoczekiwanego splotu zdarzeń Alex wyprowadza się z rodzinnego Dublina, a to dopiero początek komplikacji, z jakimi będzie musiała się zmierzyć ta dwójka. Życie potrafi przecież pisać najdziwniejsze scenariusze… Czy ich przyjaźń jest na tyle silna, aby przetrwać olbrzymią różnicę kilometrów? Jak długo będą musieli czekać na własne szczęście i czy będą umieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości? 

Książka podzielona została na pięć część, reprezentujących poszczególne etapy życia bohaterów. Napisano ją w dość niekonwencjonalnej formie, a mianowicie jako wymianę listów, e-maili i SMSów między postaciami. Jest to bardzo ciekawy zabieg, który ułatwia czytelnikowi poruszenie się w literackiej rzeczywistości i znacznie przyśpiesza czytanie. Cecelia Ahern bez wątpienia potrafi posługiwać się słowem pisanym i robi to w sposób bardzo swobodny. Nie zabrakło tutaj również dużej dozy poczucia humoru, które warunkuję codzienną relację Alexa i Rosie. 

Podsumowując: Love, Rosie może zarówno wzruszyć, jak i rozśmieszyć do łez. Traktuje o zwykłych ludziach i ich zwyczajnych problemach. O codzienność, która czasami przyćmiewa nasze małe wielkie/ marzenia. O tym, że miłość potrafi być silniejsza niż upływ czasu i warto mieć w życiu kogoś, kogo bez wahania będziemy mogli nazwać najlepszym przyjacielem. Wreszcie jest to historia, która może z powodzeniem zdarzyć się każdemu. Bo magia istnieje i możemy ją znaleźć w drugim człowieku…a kiedy już nam się to uda, nie dajmy sobie wmówić, że nie zasługujemy na szczęście!

Moja ocena: 
10/10


Tego z całego serca życzę i Wam i sobie.
Do następnego!

niedziela, 3 stycznia 2016

"Złodziejka książek" - Markus Zusak (recenzja)





Tytuł: Złodziejka książek
Autor: Markus Zusak
Wydawnictwo: Nasza księgarnia 
Ilość stron: 496
Cena z okładki: 49.90 zł.


Cześć!


Długo szukałam odpowiednich słów, aby opisać tą powieść. Wszystkie jakie znam i używam na co dzień wydawały się niewystarczające. Słowa mają wielką moc. Dzięki nim jesteśmy w stanie komunikować świata swoje potrzeby czy poglądy. Słowa potrafią wesprzeć i połechtać, ale mogą również pogrzebać wszelkie nadzieje. Wszystko zależy od intencji z jaką ich używany. Banalne? Cóż, niech podniesie rękę ten, kto choć raz nie zaznał potęgi słowa.

Aby odrobinę przybliżyć historię Złodziejki książek, postanowiłam poprosić Was o krótką chwilę refleksji. Zatem, usiądźcie wygodnie, zamknijcie oczy i puśćcie wodzie wyobraźni. Sroga zima w hitlerowskich Niemczech przełomu lat 30 i 40 XX wieku.  Fuhrer z powodzeniem szerzy swoją antysemicką ideologię, właśnie za pomocą słów. Głośno nawołuje do walki w obronie czystości aryjskiej rasy i trzeba przyznać, iż robi to niezwykle skutecznie. Naród stoi w przededniu II Wojny Światowej, jednego z najkrwawszych i najbardziej wyniszczających konfliktów w dziejach ludzkości. A to dopiero początek.

Nastoletnia Liesel Meminger na skutek obrzydliwego zrządzenia losu trafia pod opiekę rodziny zastępczej. Dziewczynka, wyposażona jedynie w małą walizkę oraz książkę w czarnej oprawie, przybywa na Himmelstrasse. Jej nowymi rodzicami zostają Rosa i Hans Hubermannowie, małżeństwo które stanowi najznakomitszy dowód na prawdziwość stwierdzenia, iż przeciwieństwa się przyciągają. Mimo skrajnych różnic oboje bardzo się kochają i przelewają to uczucie na przybraną córkę. Chociaż okazują je w diametralnie inny, charakterystyczny dla siebie sposób. Hans od pierwszych dni otacza dziewczynkę wewnętrznym spokojem, ciepłem i zrozumieniem. Natomiast Rosa, jak przystało na kobietę praktyczną i poukładaną, próbowała wychować ją tzw. twardą ręką. Możecie wierzyć lub nie, ale to iście wybuchowe połączenie zaowocuje wieloma wzruszającymi oraz zabawnymi sytuacjami. Zresztą sprawdźcie sami.

Jak mała Niemka stała się złodziejką książek?  To bardzo długa historia i jeśli zdradzę ją w całości, będzie to najbardziej wstrętny spojler, jaki możecie sobie wyobrazić. To tak, jakbym wbiła czytelnikom nóż serce i przekręciła ostrzę. Wybaczcie, ale nie chcę być światkiem Waszej czytelniczej śmierci. Napiszę jedynie, że w chwili kradzieży swojej pierwszej książki, dziewczynka  nie znała jeszcze potęgi słów, co więcej nie potrafiła w ogóle czytać ani pisać. Mimo to, nie mogła oprzeć się pokusie, zabrania spod śniegu „Podręcznika Grabarza”. To właśnie z nią Liesel wkroczyła na Himmelstrasse i to ona stała się symbolem późniejszych wydarzeń, który zarazem łączył bohaterkę z przeszłością. Kiedy Hans Hubermann zdał sobie sprawę, że jego przybrana córka, jako jedyna w klasie nie umie czytać, natychmiast postanowił pomóc. Dzięki wrodzonej dobroci i cierpliwości wprowadził dziecko w świat słów i pokazał jak czerpać z niego to, co najlepsze. Upór i zaangażowanie ojca sprawiły, że w niedługim czasie dziewczynka stała się władczynią słów, niosących ukojenie w tych trudnych czasach.

Krótko mówiąc, książka opowiada o losach przeciętnej nastolatki z małego niemieckiego miasteczka, żyjącej w biednej rodzinie, która ledwo wiąże koniec z końcem. Nic specjalnego – pomyślicie. Pewnie każdy z Was czytał już miliony podobnych historii, ja również, mam ich za sobą bardzo wiele. Ta jednak jest czymś absolutnie wyjątkowym. Tło, determinujące wszystkie wydarzenia stanowi oczywiście II Wojna Światowa. Autor w piękny i wzruszający sposób opisał realia rządzące ludzkim życiem w tamtym okresie. Znakomicie ukazał podział niemieckiego społeczeństwa na zwolenników hitlerowskiej ideologii, jej przeciwników oraz tzw. „ludzi środka”. Zaznaczył również, że w obliczu prawdziwego zagrożenia, które dotyka nas i naszych biskich, poglądy polityczne przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Na kartach powieści stykamy się zatem z całym wachlarzem ludzkich uczuć i emocji. Z jednej strony obserwujemy rozpacz, przerażenie oraz ogromne pokłady nienawiści. Wszystko to jest tak realne, że niemal czujemy w nozdrzach dymny zapach Holokaustu. Jako przeciwwagę położono jednak bezinteresowną miłość, przyjaźń ponad podziałami i chęć niesienia pomocy. Jakby tego było mało Markus Zusak ma narratora swojej powieści wybrał, śmierć! Tak, Tak dobrze przeczytaliście ŚMIERĆ!!! Ma ona jednak niewiele wspólnego z obrazem kostuchy, jakim karmią nas masowe media. Po pierwsze JEST MĘŻCZYZNĄ!....a zresztą niech sama się przedstawi.

Markus Zusak "Złodziejka książek"

Wojna i śmierć nieodłączni towarzysze, jedno nie istnieje bez drugiego. Jeśli dodać do tego odrobinę odwagi oraz miłości, otrzymujemy coś niezaprzeczalnie cudownego. Coś co z każdym rozdziałem elektryzuje swoim realizmem i chwyta z gardło lodowatą grozą. Uzmysławiając nam że największym koszmarem jest życie. To właśnie „Złodziejka książek”, która moim zdaniem, już dzisiaj zasługuję na miejsce w kanonie literatury wojennej. Jest lekturą absolutnie dla każdego, bez względu na płeć, wiek czy poglądy polityczne. Przeczytajcie ją zatem ku przestrodze, aby tamte okropne wydarzania nigdy już nie powróciły! Na zakończenie zostawiam Wam pytanie zadane przez śmierć, może znacie na nie odpowiedź.


Markus Zusak "Złodziejka książek"


Moja ocena:
10/10

Do miłego :)

sobota, 2 stycznia 2016

Szczęśliwego Nowego Roku.

Witajcie Kochani!

Na wstępie, z okazji Nowego Roku chciałabym życzyć wszystkim moim czytelnikom, samych wspaniałości. Niech 2016 będzie dla Was łaskawy, spełniając najskrytsze marzenia i sny. Nie żałujcie niczego, co choć na chwilę przyniosło Wam szczęście, Oby każda podjęta w tym roku decyzja okazała się najlepszą z możliwych. Bierzcie pełnymi garściami to, przynosi los, ale również walczcie o to, co dla Was najważniejsze.W chaotycznym pedzie dnia codziennego pozwólcie sobie na chwilę relaksu, niech nie zadba o nas tak, jak my sami! Jednym słowem wszystkiego dobrego, moi drodzy.


Jednocześnie z całego serca przepraszam za tak długą nieobecność. Ostatni post pojawił się ponad 2,5 miesiąca temu i pewnie część z Was zdążyła zapomnieć, iż "Mały świat kobiety" w ogóle istnieje. Tak, jestem i w 2016 roku ruszam z nową energią. Jest to jedno z postanowień, jakie postawiłam sobie 1 stycznia. Zatem obiecuję, iż od teraz posty będą pojawiać się bardziej regularnie. Oprócz tego regularnie rezyduję na facebook'owej stronie bloga. Serdecznie zapraszam na: Mały świat kobiety. Możecie znaleźć tam zapowiedzi nowych postów oraz wiele niepublikowanych zdjęć.

Do miłego :)

środa, 14 października 2015

Jesienna Wishlista

Witajcie!

Za oknem coraz niższe temperatury, jak okiem sięgnąć mamy jesień - zimno, mokro i szaro. Takie warunki na pewno nie nastrajają pozytywnie, zatem aby poprawić sobie humor, postanowiłam stworzyć jesienną Wishlistę. W tej notce podzielę się z Wami kilkoma przyziemnymi marzeniami, które chciałabym zrealizować na przestrzeni najbliższych miesięcy. Jeśli chcecie zobaczyć o czym marzę, zapraszam do czytania.


1. Kosmetyki

Jak wiecie, od samego początku mojej blogowej działalności bardzo wiele pisałam na temat kosmetyków, makijażu czy pielęgnacji. Jest to niewątpliwie ważny wątek, dla każdej kobiety, która chociaż w minimalnym stopniu dba o swój wygląd. Ponieważ żadna znana mi dziewczyna jeszcze nigdy nie powiedziała "mam za zbyt wiele kosmetyków", ja również nieustanie poszerzam swoje zbiory. W jesiennych marzeniach kosmetycznych bez wahania umieszczę produkty marki M.A.C. Już bardzo długo "czaję się" na małe co nie co z tej firmy. Nie pogardziłabym jakąś pomadką czy podkładem do przetestowania, niestety ceny tych kosmetyków są niebotyczne i w dalszym ciągu przewyższają moje możliwości. Kto wie, może kiedyś!


Moje blogowanie niewątpliwie łączy się z przemożnym zainteresowaniem beauty sferą oraz filmikami na YouTube. Moim zdaniem dziewczyny każdego dnia odwalają kawał dobrej roboty, dostarczając widzą zarówno wspaniałej rozrywki jak i niezbędnej wiedzy o tym jak co dla nas dobre, a co nie. Na ten przykład, maluję się mniej więcej od 16 roku życia, ale dopiero niedawno zrozumiałam jak ważny jest dla perfekcyjnego makijażu odpowiednio dobrany podkład czy baza pod cienie. I właśnie owej bazy będzie dotyczyło kolejne jesienne marzenie. Nikogo, kto spędził chociaż jeden dzień, przeglądając urodowe filmy w Internecie, nie zdziwi moje platoniczne zamiłowanie do marki Urban Decay. Oryginalna baza pod cienie tej firmy została już rozsławiona na wszystkie strony świata. Że niby taka cudowna, trwała i wydajna! Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te pieniądze… za 10ml tubkę kosmetyku, zapłacić musimy około 100 zł. No cóż… marzę!


2. Książki

W moim przypadku literatura to temat rzeka! Mogłabym czytać wszystko, zawsze i wszędzie, zatem wybranie kilku najważniejszych marzeń z tej kategorii jest ogromnym problemem. Postaram się jednak ograniczyć do 100 najbardziej pożądanych tytułów wydawniczych...Nie! mam nadzieję, że nie każecie mi tego robić, książkowe wynurzenia zajęłyby kolejne kilkadziesiąt postów. Powracając jednak do jesiennej wishlisty, czytelniczym marzeniem i artykułem pierwszej potrzeby jest najnowsze ilustrowane wydanie Harrego Pottera. Od dziecka jestem wielką fanką świata wykreowanego przez K.J. Rowling. Niestety jak do tej pory nie udało mi się zebrać całej kolekcji na swojej półce. Możecie sobie więc wyobrazić moje szaleństwo, kiedy dowiedziałam się, że po piętnastu latach od premiery pierwszej części przygód czarodzieja ukaże się wydanie z przepięknymi ilustracjami autorstwa Jima Kay (część z nich już obiegła Internet i są naprawdę śliczne!). Książka, tak jak jej poprzedniczki jest oczywiście dystrybuowana nakładem wydawnictwa Media rodzina, a jej cena wynosi 59 zł. Czy to dużo? Na pewno tak, ale w Hogwarcie, pieniądze nie mają przecież żadnego znaczenia. Muszę Wam zdradzić, że rozpoczęłam już realizację tego marzenia i oczekuję na swój wyjątkowy egzemplarz... Mam nadzieję, że nie pożałuję!


3. Biżuteria

Jak wiecie, albo i nie wiecie na przed wakacjami dostałam od rodzinki bransoletkę Pandora - no i przepadłam! Od tej pory inna biżuteria może dla mnie nie istnieć, swoje cudeńko noszę cały czas i nie zamierzam się z nim rozstawać. Aktualnie jestem na etapie zbierania nowych charmsów. Ta zabawa niestety nie należy do najtańszych, a ja chciałabym aby noszona przeze mnie biżuteria jak najwierniej odzwierciedlała mnie samą. Oprócz modułowych bransoletek, firma proponuje również przepiękne pierścionki, które wprost idealnie wyglądałyby na moim palcu. Tak więc biżuteryjne marzenie na najbliższe kilka miesięcy to Pandora, Pandora i jeszcze raz Pandora!


4. Elektronika

Z natury jestem gadżeciarą, lubię otaczać się funkcjonalnymi przedmiotami o nowoczesnym wyglądzie. Kocham również wszelkiego rodzaju elektronikę! W dobie rozwoju technologicznego, kiedy świat pędzi na przód z prędkością dźwięku, nie wyobrażam sobie życia bez telefonu czy komputera. Jak większość ludzi korzystam z tych dobrodziejstw, każdego dnia, w szkole, w pracy i dla przyjemności. Nagromadzenie większej ilości dokumentów, zdjęć i innych plików na laptopie, skłoniło mnie do kolejnego marzenia, a mianowicie zakupu przenośnego dysku zewnętrznego. Jest to idealne rozwiązanie dla wszystkich, którzy tak jak ja lubią archiwizować swoje życie w formie elektronicznej. Taki dysk pomieści wszystkie nasze wspomnienia oraz niezbędne informacje, dzięki czemu będą one zawsze pod ręką i nigdy się nie zgubią.


Od dłuższego czasu chciałabym również stać się posiadaczką tabletu. Wiem, że swoisty szał na te urządzenia już dawno minął, ale moim zdaniem w dalszym ciągu jest to idealna alternatywa dla laptopów. Obecnie za pomocą dobrego sprzętu można zrobić wszystko - przeglądać strony internetowe, słuchać ulubionej muzyki, oglądać filmy, uwieczniać najważniejsze wydarzenia z życia i to w całkiem dobrej jakości, a także tworzyć dokumenty. Jest to więc nowoczesne centrum dowodzenia, które dzięki niewielkim rozmiarom i wadzę możemy zabrać ze sobą wszędzie. Wszystkie te argumenty bardzo do mnie przemawiają, niestety mimo upływu czasu ceny najlepszych marek nadal są wysokie, co skutecznie powstrzymuje przed zakupem. Jak to mówią nigdy nie mów nigdy, zatem czekam na swój wymarzony tablet - może będzie to Sony Xperia Z4?


5. AGD

Pewnie dziwi Was obecność tej kategorii w Wishliście, ale cóż... czasem trzeba zadbać do zdrowe odżywianie. Nigdy nie byłam dobrym materiałem na testowanie diet odchudzających. Oczywiście jak większość kobiet chciałabym poprawić w swojej sylwetce to i owo, jednak nie za wszelką cenę. Ostatnio zainspirowana YouTubem, w padłam na pomysł zakupu blendera kielichowego. Jestem bardzo na bakier z owocami, jem ich mało i tylko wybrane gatunki. Uwielbiam np. maliny oraz słodkie borówki amerykańskie i mandarynki - żadnych jabłek, śliwek czy gruszek. Kto wie, może za pomocą własnoręcznie zrobionych koktajli i smoothie, uzupełniłabym swoją dietę o większą ilość owoców. Przeglądając strony internetowe natrafiłam na kilka ciekawych blenderów, m.in. Bosch MMB11R2 - co o nim sądzicie? 


Mam nadzieję, że Wy również stworzyliście swoje Wishlisty i sukcesywnie je realizujecie. Jeśli nie, może ten wpis zainspiruje kogoś do takiego kroku. Twórzcie śmiało, a także dzielcie się przemyśleniami, marzenia przecież nic nie kosztują! Zapraszam również do polubienia profilu MŚK na Facebooku - Mały świat kobiety Komentujcie, rozmawiajcie i bądźcie na bieżąco z nowościami na blogu. 

Do miłego :)

niedziela, 27 września 2015

"Brudny świat" - recenzja

Witajcie kochani!

Wiem, że strasznie długo mnie nie było, ale cóż... życie ostatnio mknie z prędkością światła i ani się obejrzałam, a już mamy koniec miesiąca. Szczerze, mam ochotę skopać sobie pośladki za brak odzewu przez ten cały czas, ale niestety nie mogę. Od dziś obiecuję pojawiać się tu dużo częściej jeśli tylko znajdą się tematy godne opisania. Przechodząc jednak do sedna dzisiejszej notki, przybyłam tutaj z subiektywną opinią na temat książki autorstwa Pani Agnieszki Lingas-Łoniewskiej pt., "Brudny świat"



Niezwykle rzadko sięgam po literaturę obyczajową z rodzimego rynku wydawniczego. Odkąd pamiętam przeczytałam może trzy pozycje polskich autorów i to jeszcze za czasów, tzw wczesnej podstawówki. Nie dzieje się tak dlaczego, że Polacy nie umieją pisać - wręcz przeciwnie mamy wielu współczesnych literatów, odnoszących ogromne sukcesy. Ja po prostu nie spotkałam jeszcze takiego, który zachwyciłby mnie swoim piórem.

Nie da się ukryć, że z lekturą tej właśnie książki miałam jeszcze jeden bardzo poważny problem, a mianowicie historia ta opowiadała kiedyś losy zupełnie innej pary i każdy szanujący się fan wampiryzmu literackiego oraz powstałych na jego kanwie publikacji po prostu musiał ją znać - no inaczej nie wypadało. Oczywiście ja również poddałam się temu czarowi. Moje przywiązanie do tamtejszych imion bohaterów, a także całej tej fantazyjnej otoczki okazało się tak wielkie, iż nie wyobrażałam sobie, by można cokolwiek w tej powieści zmienić. Gdy "Brudny świat" ukazał się zatem w formie papierowej jako historia losów Tommy'ego i Kate, obiecałam sobie, że nigdy po nią nie sięgnę. Zwyczajnie pragnęłam, aby na zawsze została dla mnie fanfictionem, przeczytanym na jednym z forów internetowych. Ktoś stwierdzi: Jesteś głupia, przecież to tylko imiona, historia w dalszym ciągu pozostała taka sama. Otóż dla mnie nie jest to takie proste - każde imię nadaje człowiekowi (także temu wykreowanemu na potrzeby literatury) pewien charakter, jest jego własnością i znakiem rozpoznawczym. Potrafi uzbroić człowieka w siłę, ale również może pozostawić go zupełnie bezbronnego. Jeśli o to chodzi, nie róża nie pachniałaby tak samo gdyby nazywano ją fiołkiem. Imię ma zatem niewyobrażalną moc i sądzę, że ludzie powinni przywiązywać do niego większą wagę. Tak więc, proszę mi wybaczyć Pani Agnieszko, ale dla mnie Tommy już zawsze będzie miał twarz pewnego rudowłosego wampira z artystycznym bałaganem na głowie. No ale my nie o tym!

Swój egzemplarz powieści otrzymałam parę miesięcy temu od przyjaciółki - oczywiście przyjęłam, bo książkowych prezentów nigdy za wiele. Jakiś czas czekał grzecznie na półce, aż uporam się z własnymi uprzedzeniami. Dziś, kiedy tak czy inaczej dorosłam do lektury, mogę powiedzieć tylko jedno - dziękuję Alice!
Brudny świat to napisany współczesnym, prostym (ale nie prostackim) językiem dramat, opowiadający o spotkaniu i miłości dwojga ludzi. Spotkaniu, które wszystko zmieniło oraz miłości nie mającej prawa bytu. Jak to zwykle w bajkach bywa poznali się, pokochali, a każdy ich dzień ociekał szczęściem. Życie jednak nie ma nic wspólnego z bajką. O czym Agnieszka Lingas-Łoniewska szybko nam przypomina. Z pozoru skrajnie różnych bohaterów łączy więcej niż mogłoby się wydawać. Oboje zmagają się z teraźniejszością i uciekają od przeszłości, która nieubłaganie depcze im po piętach. Czy dadzą szansę rodzącemu się uczuciu? A może brudny świat lęków, zbrodni i niedokończonych spraw pochłonie ich bez reszty? Przekonajcie się sami, czytając tę właśnie powieść.

Myli się ten kto porównuje "Brudny świat" do miłosnego wyciskacza łez. To zdecydowanie coś więcej historia z morałem, pozostającym w pamięci na długi czas. Zastanówmy się jak wiele zależy od ludzi, których spotykamy na swojej drodze każdego dnia? Na ulicy, w tramwaju, sklepie czy bibliotece są ludzie mający wpływ na nasze życie. Tylko my decydujemy jak blisko pozwolimy im podejść. Wszystkich zastanawiających się kiedyś "ile dla mnie samego znaczy drugi człowiek", zapraszam zapraszam do zapoznania się z lekturą. 

Źródło cytatu: A. Lingas-Łoniewska "Brudny świat"
Już pod koniec października w księgarniach kolejna świetnie zapowiadająca się powieść autorki pod tytułem Skazani na ból. Czekam z niecierpliwością!

Do miłego :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Ulubieńcy wakacji 2015.

Witajcie!

Wakacje nieubłaganie dobiegają końca. To właściwie ostatni dzień, więc przyszedł czas na ulubieńców. Jak zauważyliście, nie tworze ich co miesiąc, ponieważ mam w zwyczaju przywiązywać się do rzeczy. Jeśli coś mi się podoba, łatwo z tego nie rezygnuję na korzyść czegoś innego. Wakacje to jednak taki okres w ciągu roku, kiedy nasza (a przynajmniej moja) rutyna ulega zmianie. Poznajemy nowe miejsca, ludzie czy smaki. Mamy również nieodpartą potrzebę zmian, doświadczania, sprawdzania, testowania. Nie inaczej było w moim przypadku, dlatego zapraszam na ulubieńców lipca i sierpnia.

Post ten chciałabym podzielić na kilka głównych kategorii, a mianowicie: makijaż, zapach, film i muzyka, książka, jedzenie oraz wydarzenie z życia. W każdej z nich znajdzie się maksymalnie trzech ulubieńców, bez których nie wyobrażałam sobie minionych wakacji. O większości rzecz jasna możecie już przeczytać na blogu, bo dzielę się tutaj z wami wszystkim, wokół czego kręci się mój świat. Nie przedłużając przejdźmy zatem do pierwszej grupy, ponieważ jest tego trochę.

Makijaż



W miesiącach letnich stawiałam na minimalizm w makijażu i na mojej twarzy gościły zwykle tylko trzy produkty. Krem BB Garnier dla wyrównania kolorytu cery i przykrycia niedoskonałości, o którym więcej możecie przeczytać tutaj: Garnier BB Cream Miracle Skin Perfector - lekki krem koloryzujący. Obecnie mam wariant przeznaczony dla skóry tłustej i mieszanej i różni się on oczywiści konsystencją oraz tym, że nie pozastawia na buzi, takiej wilgotnej, nawilżającej poświaty. Wręcz przeciwnie idealnie ją matuje i pozostawia i zapobiega błyszczeniu. Drugim produktem jest tusz do rzęs Maybelline Lash Sensational. Właściwie trafił on do mnie z polecenia koleżanki, która nagrała świetną recenzje tego kosmetyku na Youtube. Po obejrzeniu filmiku, stwierdziłam, że ja również muszę go wypróbować i nie zawiodłam się.Ostatnią rzeczą w kategorii makijaż, jest moja ukochana pomadka z Golden Rose, Velvet Matte w odcieniu 02. Towarzyszyła mi po prostu wszędzie, czy to spotkanie ze znajomymi przy kawie czy rodzinne przyjęcie, zawsze idealna i niezastąpiona. Więcej o mojej mini kolekcji szminek GR Velvet Matte w oddzielnym wpisie. Golden Rose Velvet Matte - pomadkowy ulubieniec. To trio stanowiło cały mój wakacyjny makijaż. Czasem jeszcze pojawiał się jakiś cień na powiekach lub kredka na linię wodną, ale naprawdę sporadycznie.

Zapach


Tak jak w przypadku makijażu, jeśli chodzi o zapach, również wybrałam coś lekkiego i zwiewnego. Były to zachwalane już na blogu mgiełki od Victoria’s Secret. "Lost in fantasy” oraz "Fantasies Beach", czyli brazylijska orchidea z kiwi, a także kaktus z nutą morskiej soli to moim skromnym zdaniem najlepszy wybór na lato! Lekkie, odrobinę słodkie i cudownie pachnące, czego chcieć więcej? Po dodatkowe informacje odsyłam tutaj Mgiełki Victoria's Secret - pachnąca alternatywa na upalne lato.

Film i muzyka


Nie mam niestety filmu, który z czystym sumieniem mogłabym Wam polecić. W czasie wakacji oczywiście obejrzałam ich kilka, ale żaden jakoś mnie szczególnie nie zachwycił. Na swoją kolej do obejrzenia czeka jeszcze "Jobs", "Baby blues" oraz "Gwiazd naszych wina". Jeśli widzieliście, któryś z nich, dajcie znać czy warto. Co się natomiast tyczy muzyki, dla nikogo już chyba nie jest tajemnicą (bo trąbiłam o tym gdzie tylko się dało), że absolutnym odkryciem ostatnich miesięcy jest Soundtrack z filmu "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Ta płyta po prostu podbiła moje serce od pierwszych dźwięków i słucham jej na okrągło! Nie będę się tu więcej rozpływać, bo o krążku powstała rzecz jasna osobna notka. "50 twarzy Greya" (soundtrack) - Fify Shades of...Music. Zapraszam również do przeczytania pozostałych „grejowych” wpisów.

Książka


Kochani wstyd się przyznać, ale ja – mól książkowy, który potrafi ogarnąć kilkusetstronicową powieść w parę godzin- przeczytałam przez ostatnie dwa miesiące tylko jedną książkę! Tak wiem… słabo, ale zawsze coś. "Brudny świat" to historia stworzona przez Panią Agnieszkę Lingas-Łoniewską. Opowiada ona o losach miłości i związku Tommy’ego Cordell’a oraz Kati Russell. Jednym słowem burzliwe życie z muzyką w tle. Fani serii pt. „Zmierzch” mogą kojarzyć fabułę, z FanFicton o tym samym tytule, umieszczonego na pewnym forum. Bardziej szczegółowa recenzja miała pojawić się już na początku sierpnia, ale co tu dużo mówić, zawaliłam sprawę. Tych, którzy chcą poznać moją opinię na temat tej książki, proszę o cierpliwość…

Jedzenie



Nie martwcie się nie zamierzam zamieszczać tu całego wakacyjnego menu z podziałem na dni i godziny oraz adnotacją "Co jedzą blogerzy". Jak zwykle przez okres wakacyjno-letni, królowała u mnie czekolada Milka Oreo, oczywiście im większa tym lepsza. Najsłodsza, najsmaczniejsza, po prostu najlepsza! I niech się schowają wszystkie Wedle czy Goplany… Smakowym ulubieńcem lata są również lody Magnum w białej czekoladzie – pycha! Poza tym na moim stole często królowały świeże owoce, a wśród nich maliny i borówki amerykańskie.

Wydarzenie z życia


Cóż wydarzyło się w te wakacje? Mogę wspomnieć o dwóch najważniejszych rzeczach. Jak wiedzie na początku lipca wyjechałam na krótki urlop do Dziwnówka i niewątpliwie był to najlepszy czas od bardzo, bardzo dawna. Przez te kilka dni naprawdę udało mi się wypocząć po obronie i trudach całego roku. Cudowna pogoda oraz kompletny brak obowiązków pozwoliły zmobilizować się do kolejnych działań. Na pewno wrócę tam w następne wakacje. Link. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o czymś jeszcze. Ma początku tego miesiąca odbyły się bowiem chrzciny mojego malutkiego siostrzeńca. Była to mała, rodzinna uroczystość w gronie najbliższych, ale wspomnienia pozostaną na zawsze.

To by było na tyle, jeśli chodzi o wakacyjnych ulubieńców roku 2015. Mam nadzieję, że Wy również macie co wspominać. Wszystkim uczniom z okazji 1-go września życzę siły i wytrwałości na nadchodzące 10 miesięcy. Uczcie się, odkrywajcie i doświadczajcie, pamiętając to co było oraz będąc otwartym na to co nadejdzie. W końcu niedługo znów przyjdą wakacje!

Do miłego :)