Witajcie kochani!
Ostatnio groziłam, że na blogu pojawi się więcej Greya! Tak
wiem, groźby są karalne, ale cóż… nie ma zabawy bez ryzyka. Pora zatem na
kolejny wpis z cyklu „Pięćdziesiąt twarzy porażki”. Spokojnie nie będzie ich aż
tyle, obiecuję. Po niewątpliwym sukcesie książki, E. L. James postanowiła
chwycić dobrą passę za ogon i sprzedać prawa do jej ekranizacji. Świat oszalał
ze szczęścia – Grey na dużym ekranie, to musiał być sukces. Rzeczywiście był,
ucieleśnienie marzeń kobiet na całym świecie stało się faktem. W kinach na
terenie Polski, film pojawił się 14 lutego 2015 – cóż za wymowna data, naprawdę
lepszej nie można było wybrać. Stało się, spragnione wrażeń dziewczyny tłumnie
pognały do kin, ciągnąć przy tym za krawaty swoich partnerów, narzeczonych,
mężów, czy Bóg jeden wie kogo jeszcze. A oni? No cóż nie mieli wyboru, przecież
przez jeden film nie położą na szali dobrze prosperującego związku, prawda?
Zatem grzecznie, niczym wykastrowane Owczarki niemieckie, poczłapali za swoimi
paniami wprost w paszczę lwa. Dosłownie!
Film wyreżyserowała Sam Teylor-Johnson znana m.ni z
produkcji pt. „John Lennon. Chłopak znikąd”. Po wielu miesiącach spekulacji,
kto wcieli się w role Greya i Any, angaż otrzymali Jamie Dornan (Christian
Grey) oraz Dakota Johnson (Anastasia
Steel). Ponadto ekranizacja 50 twarzy Greya pochłonęła budżet rzędu 40.000.000
$ - ni to dużo ni to mało jak na tego typu adaptację.
Co się tyczy fabuły oraz gry aktorskiej, cóż nie można
spodziewać się cudów! Książka to typowy przykład grafomaństwa, a więc i film
powstały na jej podstawie, nie może wznieść się na wyżyny. Rzeczywiście nie było
żadnego zaskoczenia, lekko ponad 2 godziny potwornej nudy, nic więcej. Postać
Anastasi grana przez Dakotę Johnson idealnie wpasowała się w powieściowy klimat.
Typowa prowincjonalna dziewuszka, która przybyła do wielkiego miasta studiować
literaturę angielską. W poprzednim poście napisałam, że była dziennikarką,
wybaczcie mój błąd. Więc wiodła sobie nasza Ana spokojny, studencki żywot, aż
tu nagle dnia pewnego pojawia się Grey! Cicha, zakompleksiona i pozbawiona
własnego zdania na jakikolwiek temat, oczywiście zakochała się w Prezesie, gdy
tylko ten powiedział „Dzień dobry”. Nie było w tym nic dziwnego, przecież
książkowa Anastasia właśnie tak się zachowywała. Dakota jedynie starała się
wiernie oddać postać, chwilami może aż nazbyt wiernie…. Jedynie co mogło
denerwować widza to mimika aktorki. Czasem przypominała zagubionego pudla po
przeszczepie górnej wargi, innym razem wygląda jak dziecko pozbawione pełni
władz umysłowych. W miarę ewolucji postaci, gra aktorska również nabiera
kolorytu. Ana staje się bardziej pewna siebie i wygadana, ośmiela się nawet
stawiać warunki. Dakota ma zatem więcej możliwości, aby pokazać swój kunszt
aktorski. Kiedy w scenie negocjacji umowy, wydaje się tak odważna i zdeterminowana,
daleko jej jeszcze do ideału wyzwolonej, samostanowiącej kobiety. Widź jednak
wie, że to pierwszy, a zarazem ostatni moment, kiedy może oglądać ją w takim
wydaniu. Gesty i miny w dalszym ciągu pozostawiają wiele do życzenia, nadając całej
produkcji groteskowego charakteru.
Christian Grey to ucieleśnienie marzeń o mężczyźnie –
przystojny, bogaty, zaradny i wysportowany, a do tego mroczny oraz tajemniczy.
Która z nas nie marzyła, żeby prezes dużej, dobrze prosperującej firmy podjechał
pod dom lśniącym Audi i zabrał na wystawną kolację lub podróż własnym
helikopterem? Cóż jednak, kiedy z tych wojaży nic nie wynika? Pierwotnie
podobnie jak w książce postać Greya miała być o wiele bardziej tajemnicza i
złożona, a jej losy wielowątkowe. W konsekwencji widzimy jednak skrzywdzonego
przez życie bogacza o chłopięcej mentalności. Christian lubi otaczać się
drogimi zabawkami i pięknymi kobietami. Ucieka przy tym od jakiejkolwiek
odpowiedzialności za siebie czy innych oraz podejmowania ważnych decyzji.
Scenarzysta silił się na ukazanie go jako rasowego dewianta, sadysty, wszystkie
wysiłki spełzły jednak na niczym, ponieważ Jamie Dornan nie potrafił odegrać
swojej roli. Zdawał się być zawstydzony i przerażony ogromem beznadziejności
jaką musi właśnie odgrywać. Swoją drogą wcale mu się nie dziwię!
Jednym z głównych zarzutów względem "Pięćdziesięciu twarzy
Greya" była swoista drętwość między aktorami. W filmie nie zabrakło scen w
których główni bohaterowie uprawiają seks, naliczyłam ich aż osiem i szczerze
były to najgorsze momenty w całej fabule. Dakota i Jamie oczywiście bardzo się
starali pokazać drzemiące w nich pożądanie, ono jednak musiało spać głęboko, bo
przez 2 godziny w ogóle nie dawało o sobie znać. Aktorzy nie byli w stanie
zaczarować sobą widza, zwyczajnie brakowało między nimi chemii. Sceny w
Czerwonym pokoju sprawiały, że chciało się śmiać, a szkoda bo było on naprawdę
zacnie wyposażony. Ech… miałam nadzieję na coś naprawdę ciekawego, a tym czasem
największe wynaturzenia Christiana sprowadzały się jedynie do wiązania,
zakrywania oczu oraz wymierzania klapsów. Wielkie brawa Panie Dominator! Jakby
tego było mało, naga Anastasia leżała na łóżku lub wisiała u sufitu i wiła się
w oczekiwaniu – dobrze, że chociaż zgoliła włosy łonowe…Tak, Tak serio! Jak
widzicie wyżyny aktorstwa to, to nie były, trudno się więc dziwić, że i chemii
zabrakło. Swoją drogą ciekawe ile im za to zapłacili? Gdyby cały świat miał oglądać
moją dupę oraz piersi i to w tak żenującej oprawie, żądałabym milionów. Setek milionów!
Ponad miesiąc temu film "Pięćdziesiąt twarzy Greya" został
wydany na Blu-ray i DVD, media głosiły „Kup edycję rozszerzoną, zawierającą
alternatywne zakończenie”. Skusiłam się, mając nadzieję zobaczyć coś ponad to co już
widziałam. Czekam, Ona prosi: „Pokaż mi jak może być najgorzej”. On jej na to:
„Jesteś pewna?” Bije ją paskiem 6 razy, ona płacze, krzyczy że nigdy więcej. O
co chodzi, przecież przed chwilą sama chciała… Scena w windzie, on winny, ona
skrzywdzona, drzwi się zamykają. Myślę sobie: „ohoo zaraz coś się wydarzy” No
nie wiem, wyleci z tej piekielnej windy, przytuli go, przebaczy, a tu nic! Ona
płacze, on przypity… i napisy końcowe! No kurde, gdzie tu alternatywa?! Samo
tłumaczenie na język polski nie było najgorsze, chociaż nie dokładne. Nie zabrakło
też typowych językowych smaczków. Mało nie zrzuciłam laptopa, kiedy Christian
chcąc najpewniej wyglądać na wyluzowanego, powiedział do Anastasi: „do zoba
bejbiczku”. Hehe! Czy to nie straszne? Szanowany Pan prezes i „do zoba
bejbiczku”? Boże, gdyby jakiś mężczyzna zwrócił się do mnie z takim tekstem,
naprawdę umarłabym ze śmiechu. Prawdę mówiąc reszta dialogów za bardzo nie
odbiegała od książki, czyli była równie tragiczna. Naprawdę współczuję lektorowi,
który musiał to odczytywać, chociaż i tak miał o wiele prostsze zadanie, niż
Pani Joanna Koroniewska podczas tworzenia audiobooka.
Szukając pozytywów w beznadziejności, muszę zwrócić uwagę na
Jamie’ego Dornana. Mówcie co chcecie, ale nie da się ukryć, że jest
przystojny…nawet bardzo przystojny. No dobra może przesadzam, jednak wygląda
dużo lepiej niż np. Robert Pattinson. Z taką aparycją niewątpliwie szybko
stanie się bożyszczem tłumów, o ile już nim nie jest. Mam jednak wrażenie, że
podczas wywiadów aktor wydaje się przytłoczony sukcesem Pięćdziesięciu twarzy
Greya. Może już żałuje, że wziął udział w tym całym cyrku? Żona aktora ponoć
kategorycznie odmówiła obejrzenia filmu. Nic dziwnego, w końcu oglądanie męża,
który na wielkim ekranie uprawia seks z inną kobietą, na pewno nie jest
szczytem marzeń. Wiadomo, że wszystko jest udawane i sztuczne, ale mimo
wszystko pozostaje ukłucie zazdrości. Poza tym żadna z nas pewnie nie
chciałaby, aby cały świat ślinił się na widok nagiego ciała naszego ukochanego.
Cóż… taka praca i należy pogodzić się z jej niedogodnościami. Na pewno miliony
kobiet zazdroszczą jej takiego mężczyzny. Osobiście trzymam kciuki za karierę
Jamie’go i jeśli obejrzę kolejne części "Pięćdziesięciu twarzy Greya", to tylko
ze względu na niego.
Trzymajcie się ciepło :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz