sobota, 1 sierpnia 2015

"50 twarzy Greya" (film) - historia niewykorzystanego potencjału.

Witajcie kochani!

Ostatnio groziłam, że na blogu pojawi się więcej Greya! Tak wiem, groźby są karalne, ale cóż… nie ma zabawy bez ryzyka. Pora zatem na kolejny wpis z cyklu „Pięćdziesiąt twarzy porażki”. Spokojnie nie będzie ich aż tyle, obiecuję. Po niewątpliwym sukcesie książki, E. L. James postanowiła chwycić dobrą passę za ogon i sprzedać prawa do jej ekranizacji. Świat oszalał ze szczęścia – Grey na dużym ekranie, to musiał być sukces. Rzeczywiście był, ucieleśnienie marzeń kobiet na całym świecie stało się faktem. W kinach na terenie Polski, film pojawił się 14 lutego 2015 – cóż za wymowna data, naprawdę lepszej nie można było wybrać. Stało się, spragnione wrażeń dziewczyny tłumnie pognały do kin, ciągnąć przy tym za krawaty swoich partnerów, narzeczonych, mężów, czy Bóg jeden wie kogo jeszcze. A oni? No cóż nie mieli wyboru, przecież przez jeden film nie położą na szali dobrze prosperującego związku, prawda? Zatem grzecznie, niczym wykastrowane Owczarki niemieckie, poczłapali za swoimi paniami wprost w paszczę lwa. Dosłownie!


Film wyreżyserowała Sam Teylor-Johnson znana m.ni z produkcji pt. „John Lennon. Chłopak znikąd”. Po wielu miesiącach spekulacji, kto wcieli się w role Greya i Any, angaż otrzymali Jamie Dornan (Christian Grey) oraz Dakota Johnson (Anastasia Steel). Ponadto ekranizacja 50 twarzy Greya pochłonęła budżet rzędu 40.000.000 $ - ni to dużo ni to mało jak na tego typu adaptację.


Co się tyczy fabuły oraz gry aktorskiej, cóż nie można spodziewać się cudów! Książka to typowy przykład grafomaństwa, a więc i film powstały na jej podstawie, nie może wznieść się na wyżyny. Rzeczywiście nie było żadnego zaskoczenia, lekko ponad 2 godziny potwornej nudy, nic więcej. Postać Anastasi grana przez Dakotę Johnson idealnie wpasowała się w powieściowy klimat. Typowa prowincjonalna dziewuszka, która przybyła do wielkiego miasta studiować literaturę angielską. W poprzednim poście napisałam, że była dziennikarką, wybaczcie mój błąd. Więc wiodła sobie nasza Ana spokojny, studencki żywot, aż tu nagle dnia pewnego pojawia się Grey! Cicha, zakompleksiona i pozbawiona własnego zdania na jakikolwiek temat, oczywiście zakochała się w Prezesie, gdy tylko ten powiedział „Dzień dobry”. Nie było w tym nic dziwnego, przecież książkowa Anastasia właśnie tak się zachowywała. Dakota jedynie starała się wiernie oddać postać, chwilami może aż nazbyt wiernie…. Jedynie co mogło denerwować widza to mimika aktorki. Czasem przypominała zagubionego pudla po przeszczepie górnej wargi, innym razem wygląda jak dziecko pozbawione pełni władz umysłowych. W miarę ewolucji postaci, gra aktorska również nabiera kolorytu. Ana staje się bardziej pewna siebie i wygadana, ośmiela się nawet stawiać warunki. Dakota ma zatem więcej możliwości, aby pokazać swój kunszt aktorski. Kiedy w scenie negocjacji umowy, wydaje się tak odważna i zdeterminowana, daleko jej jeszcze do ideału wyzwolonej, samostanowiącej kobiety. Widź jednak wie, że to pierwszy, a zarazem ostatni moment, kiedy może oglądać ją w takim wydaniu. Gesty i miny w dalszym ciągu pozostawiają wiele do życzenia, nadając całej produkcji groteskowego charakteru.


Christian Grey to ucieleśnienie marzeń o mężczyźnie – przystojny, bogaty, zaradny i wysportowany, a do tego mroczny oraz tajemniczy. Która z nas nie marzyła, żeby prezes dużej, dobrze prosperującej firmy podjechał pod dom lśniącym Audi i zabrał na wystawną kolację lub podróż własnym helikopterem? Cóż jednak, kiedy z tych wojaży nic nie wynika? Pierwotnie podobnie jak w książce postać Greya miała być o wiele bardziej tajemnicza i złożona, a jej losy wielowątkowe. W konsekwencji widzimy jednak skrzywdzonego przez życie bogacza o chłopięcej mentalności. Christian lubi otaczać się drogimi zabawkami i pięknymi kobietami. Ucieka przy tym od jakiejkolwiek odpowiedzialności za siebie czy innych oraz podejmowania ważnych decyzji. Scenarzysta silił się na ukazanie go jako rasowego dewianta, sadysty, wszystkie wysiłki spełzły jednak na niczym, ponieważ Jamie Dornan nie potrafił odegrać swojej roli. Zdawał się być zawstydzony i przerażony ogromem beznadziejności jaką musi właśnie odgrywać. Swoją drogą wcale mu się nie dziwię!


Jednym z głównych zarzutów względem "Pięćdziesięciu twarzy Greya" była swoista drętwość między aktorami. W filmie nie zabrakło scen w których główni bohaterowie uprawiają seks, naliczyłam ich aż osiem i szczerze były to najgorsze momenty w całej fabule. Dakota i Jamie oczywiście bardzo się starali pokazać drzemiące w nich pożądanie, ono jednak musiało spać głęboko, bo przez 2 godziny w ogóle nie dawało o sobie znać. Aktorzy nie byli w stanie zaczarować sobą widza, zwyczajnie brakowało między nimi chemii. Sceny w Czerwonym pokoju sprawiały, że chciało się śmiać, a szkoda bo było on naprawdę zacnie wyposażony. Ech… miałam nadzieję na coś naprawdę ciekawego, a tym czasem największe wynaturzenia Christiana sprowadzały się jedynie do wiązania, zakrywania oczu oraz wymierzania klapsów. Wielkie brawa Panie Dominator! Jakby tego było mało, naga Anastasia leżała na łóżku lub wisiała u sufitu i wiła się w oczekiwaniu – dobrze, że chociaż zgoliła włosy łonowe…Tak, Tak serio! Jak widzicie wyżyny aktorstwa to, to nie były, trudno się więc dziwić, że i chemii zabrakło. Swoją drogą ciekawe ile im za to zapłacili? Gdyby cały świat miał oglądać moją dupę oraz piersi i to w tak żenującej oprawie, żądałabym milionów. Setek milionów!


Ponad miesiąc temu film "Pięćdziesiąt twarzy Greya" został wydany na Blu-ray i DVD, media głosiły „Kup edycję rozszerzoną, zawierającą alternatywne zakończenie”. Skusiłam się, mając nadzieję zobaczyć coś ponad to co już widziałam. Czekam, Ona prosi: „Pokaż mi jak może być najgorzej”. On jej na to: „Jesteś pewna?” Bije ją paskiem 6 razy, ona płacze, krzyczy że nigdy więcej. O co chodzi, przecież przed chwilą sama chciała… Scena w windzie, on winny, ona skrzywdzona, drzwi się zamykają. Myślę sobie: „ohoo zaraz coś się wydarzy” No nie wiem, wyleci z tej piekielnej windy, przytuli go, przebaczy, a tu nic! Ona płacze, on przypity… i napisy końcowe! No kurde, gdzie tu alternatywa?! Samo tłumaczenie na język polski nie było najgorsze, chociaż nie dokładne. Nie zabrakło też typowych językowych smaczków. Mało nie zrzuciłam laptopa, kiedy Christian chcąc najpewniej wyglądać na wyluzowanego, powiedział do Anastasi: „do zoba bejbiczku”. Hehe! Czy to nie straszne? Szanowany Pan prezes i „do zoba bejbiczku”? Boże, gdyby jakiś mężczyzna zwrócił się do mnie z takim tekstem, naprawdę umarłabym ze śmiechu. Prawdę mówiąc reszta dialogów za bardzo nie odbiegała od książki, czyli była równie tragiczna. Naprawdę współczuję lektorowi, który musiał to odczytywać, chociaż i tak miał o wiele prostsze zadanie, niż Pani Joanna Koroniewska podczas tworzenia audiobooka.


Szukając pozytywów w beznadziejności, muszę zwrócić uwagę na Jamie’ego Dornana. Mówcie co chcecie, ale nie da się ukryć, że jest przystojny…nawet bardzo przystojny. No dobra może przesadzam, jednak wygląda dużo lepiej niż np. Robert Pattinson. Z taką aparycją niewątpliwie szybko stanie się bożyszczem tłumów, o ile już nim nie jest. Mam jednak wrażenie, że podczas wywiadów aktor wydaje się przytłoczony sukcesem Pięćdziesięciu twarzy Greya. Może już żałuje, że wziął udział w tym całym cyrku? Żona aktora ponoć kategorycznie odmówiła obejrzenia filmu. Nic dziwnego, w końcu oglądanie męża, który na wielkim ekranie uprawia seks z inną kobietą, na pewno nie jest szczytem marzeń. Wiadomo, że wszystko jest udawane i sztuczne, ale mimo wszystko pozostaje ukłucie zazdrości. Poza tym żadna z nas pewnie nie chciałaby, aby cały świat ślinił się na widok nagiego ciała naszego ukochanego. Cóż… taka praca i należy pogodzić się z jej niedogodnościami. Na pewno miliony kobiet zazdroszczą jej takiego mężczyzny. Osobiście trzymam kciuki za karierę Jamie’go i jeśli obejrzę kolejne części "Pięćdziesięciu twarzy Greya", to tylko ze względu na niego.

Trzymajcie się ciepło :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz