sobota, 25 lipca 2015

"50 twarzy Greya" (książka) - o jeden most za daleko.

Hey!

Wiem, że w Internecie krążą już miliony opinii na temat tej książki i większość z nich wcale nie jest pochlebna. Wiem też, iż nie jest to może najlepszy wybór na pierwszą recenzje książkową, ale to co teraz robię, stanowi część większego projektu. Pięćdziesiąt twarzy Greya to książka napisana przez Erike Mitchell, tworzącą pod pseudonimem E L Smith. Pozycja ta na przestrzeni kilku ostatnich lat święciła triumfy na literackich listach bestselerów. Podbiła serca wielu kobiet na całym świecie. Wszystkie one chciały chociaż na chwilę być jak Anastiasia Steel. Szczerze mówiąc jeszcze przed premierą byłam bardzo ciekawa co z tego wszystkiego wyjdzie. Jako wielka fanka literatury wampirycznej, a więc także Sagi Zmierzch, nie mogłam przejść obojętnie wobec Pięćdziesięciu twarzy Greya. Wszyscy wiedzą, że seria ta powstała właśnie w oparciu o twórczość Stephanie Meyer. Kiedy tylko Grey został wydany w Polsce popędziłam do empiku i wydałam na to „dzieło” ciężko zarobione 35 zł. To był jeden z największych błędów mojego życia, przekonałam się o tym już po pierwszych stronach.


Cały sztab wydawniczych speców od marketingu określił Pięćdziesiąt twarzy Greya jako powieść z gatunku erotyczno-romantycznych. Niestety ani to erotyk, ani romans! Główna bohaterka – młoda studentka dziennikarstwa ma być uosobieniem współczesnego Kopciuszka. Za dużo w niej jednak Kopciuszka, a za mało współczesności. Anastasia w całej swojej nieśmiałości oraz delikatności jest niezwykle mało przekonująca. Nie posiada fundamentalnej wiedzy o otaczającym ją świecie, jej nieporadność oraz zakłopotanie wyglądają naprawdę groteskowo. Czytelnik może odnieść wrażenie, iż jedynym celem istnienia tej postaci jest seks z przystojnym prezesem. Jakby tego było mało, oliwy do ognia dolewa słownictwo Anastazji. Bohaterka czasami wypowiada się w taki sposób jakby nie wiedziała z jakiej bajki pochodzi. Jeszcze długo po zakończeniu czytania dudniło mi w uszach „Ochhhh Święty Barnabo!”


Pierwotnie jednym z podstawowych wątków powieści miała być postać młodego, zamożnego mężczyzny, borykającego się z duchami przeszłości i zatraconego we własnych sadomasochistycznych upodobaniach. Niestety próżno szukać tutaj jakichkolwiek odniesień do sadomasochizmu. Mamy oczywiście Czerwony pokój bólu, ale kojarzy się on bardziej z krainą zabaw dla dzieci niż z jaskinią dewiacyjnych uciech. Próba głębszej analizy osobowości Christiana, również wychodzi blado, w pierwszej części nie dowiadujemy się o nim absolutnie niczego, poza strzępkami informacji o dzieciństwie oraz początkach niewolniczych zapędów. Oprócz tego cała fabuła książki jest jakaś taka płytka. Wszystko kręci się wokół seksu, ale sam akt nie wywołuje pozytywnych uczuć. Jak to mówią co za dużo to niezdrowo. Wydaje mi się, że gdyby wyeliminować wszystkie sceny łóżkowe, pozostałoby może z 10 stron tekstu.


Żeby nie było tak dołująco, znalazłam w Pięćdziesięciu twarzy Grey jeden pozytyw. Dzięki tej książce postanowiłam lepiej nauczyć się angielskiego. Dlaczego? Otóż w opinii wielu kobiet, które miały okazję czytać Greya w oryginale, jedną z przyczyn tak fatalnego odbioru książki w Polsce jest właśnie niezbyt trafione tłumaczenie oraz cenzura wydawnicza. Muszę przyznać, że tkwi w tym dużo racji, ponieważ kiedy lata temu dostałam w swoje ręce FanFiction, na którym opiera się cała powieść byłam po prostu oczarowana.  Fantastyczne, nieocenzurowane tłumaczenie spowodowało, że czytanie było czystą przyjemnością. Niestety z chwilą wydania książki, opowiadanie zostało usunięte z sieci z wiadomych względów. Myślę jednak, że Internety są tak wszechmocne, iż gdzieś w czeluściach ukrywa się jeszcze prawdziwy Grey.  Serdecznie polecam wszystkim, którzy chcą go poznać. 

Cała seria o losach Chrystiana i Anastasi posiada 3 tomy, moim zdaniem o dwa za dużo, ale co kto lubi, prawda… Nie mogę wypowiadać się tu o pozostałych książkach, bo zwyczajnie ich nie czytałam. „Kunszt” literacki pierwszego tomu tak mnie powalił, że nie miałam siły na nic więcej. Jeśli jednak myślicie, Panna Steel i Pan Grey tak łatwo dadzą o sobie zapomnieć, nic bardziej mylnego. Autorka postanowiła sprawić swoim fanom „cudowną” niespodziankę. Jesienią na krajowy rynek wydawniczy trafi „Pięćdziesiąt twarzy Greya oczami Christiana. Szczerze? Już się boję! No ale czas pokaże, warto wierzyć w cuda.

Póki co, na zakończenie zdradzę Wam chytry plan jaki zrodził się w mojej głowie. Mianowicie zamierzam zamęczyć Was Greyem. Tak, tak dobrze słyszycie ZAMĘCZYĆ! W najbliższym czasie spodziewajcie się więc paru kolejnych wpisów ze świata Christiana. 

Do miłego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz