sobota, 18 lipca 2015

"Teoria wszystkiego"- recenzja filmu.

Witajcie!

Ostatnio na moim blogu zrobiło się bardzo urodowo i kosmetycznie. Postanowiłam trochę to zmienić, bo ileż można pisać o zapachach, podkładach czy tuszach do rzęs? W końcu nie tylko wokół tego kręci się mój świat. Dla tego dziś odrobinę z innej beczki, przybywam do Was z recenzją filmu, który na przestrzeni ostatnich miesięcy był najlepszym jaki widziałam. Wiem, że zawsze tak piszę i to nic nowego, ale jeśli już czym się z Wami dzielę na tym blogu, zwykle jest to coś co mnie porusza, w taki czy inny sposób. Chodzi o film pt. „Teoria wszystkiego” w reżyserii Jamesa Marsha. Jest to obraz fabularny, przedstawiający życie i działalność naukową brytyjskiego astrofizyka Stephena Hawkinga


Myślę, że postaci tej nie trzeba specjalnie przedstawiać – jeśli jednak jest ktoś, kto nie wie o kogo chodzi zapraszam na wcześniejszy wpis, który znajdziecie tutaj:  Genialny umysł w niegenialnym ciele. "Hawking - krótka historia" - Recenzja .


Cały film oscyluje rzecz jasna wokół niewątpliwego geniuszu głównego bohatera oraz jego heroicznej walki z chorobą. Nie jest to jednak kolejna słodko-cukierkowa opowieść o tym jak to dzięki wierze i determinacji wszystko się udaje. Ważnym wątkiem w całej historii są losy małżeństwa Hawkingów, które wbrew obiegowej opinii wcale nie było takie kolorowe. Kiedy Stephen (Eddie Redmayne) poznaje swoją żonę Jane (Felicity Jones), jest młodym, zdrowym mężczyzną, znajdującym się w przedbiegu kariery naukowej. Nic nie zwiastuje jeszcze, że za kilka lat zostanie przykuty do wózka, a potwór jakim jest choroba z dnia na dzień zabierze mu sprawność. Wszystko jest proste i świat stoi otworem, do czasu. Z biegiem lat opieka nad chorym mężczyzną staje się coraz trudniejsza, a kiedy pojawia się trójka małych dzieci kobieta traci siły – to nie może skończyć się dobrze. Swoją drogą dziwne, że my – dziewczyny zawsze chcemy zbawiać świat. Wydaje się nam, że jesteśmy na tyle silne, aby podjąć się czegoś co ewidentnie nas przerasta. W imię czego? W imię miłości, przywiązania, wyższych uczuć. Rezygnujemy z siebie, poświęcamy się – chociaż głośno nigdy tak tego nie nazwiemy, bo przecież chodzi o miłość. I wiecie co? Wszystko pęka jak bańka mydlana, kiedy pojawia się ktoś bardziej interesujący, atrakcyjniejszy, lepszy…


Więcej nie zdradzę, bo nie mielibyście potrzeby oglądania. Chciałabym napisać jeszcze kilka słów o grze aktorskiej oraz realizacji filmu. Scenariusz został oparty głównie na książce Jane Hawking pt. „Moje życie ze Stephanem”. Młody zaledwie 33 letni Eddie Redmayne ma na swoim koncie wiele wspaniałych ról. Możemy go zobaczyć m.in., w filmach „Mój tydzień z Merlin” czy „Les Miserables Nędznicy”. Moim zdaniem Hawkinga zagrał wręcz idealnie! Wielomiesięczne przygotowanie i synchronizacja z postacią spowodowały, że aktor świetnie ukazał obraz geniusza nękanego ciężką chorobą. Za co zresztą w 2014 roku otrzymał Oscara dla najlepszego aktora. Muszę przyznać, że patrząc na niego zdarzyło mi się kilka razy uronić łzę, a w żadnym wypadku nie jestem typem baby płaczącej z byle powodu.


Drugą rzeczą, na którą niewątpliwie trzeba zwrócić uwagę podczas oglądania „Teorii Wszystkiego są zdjęcia oraz praca kamery. Ujęcia, zbliżenia i spowolnienia w połączeniu z przejmującą muzyką, tworzą niepowtarzalny klimat, który pozostaje z  widzem na długo po zakończeniu projekcji.  Film ten został doceniony na większości najznakomitszych gali filmowych zdobywając 36 różnych nominacji oraz 11 nagród. W tym wspomnianego już Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, 2 Złote globy za najlepszą grę aktorską i muzykę, jak również 3 nagrody BAFTA – Najlepszy film brytyjski, aktor pierwszoplanowy oraz scenariusz. Taki ogrom laurów chyba coś znaczy? Zatem serdecznie zapraszam do oglądania i dzielenia się wrażeniami. 


Do następnego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz