niedziela, 29 marca 2015

Loreal Super Liner So Couture vs. Loreal Super Liner Perfect Slim - Pojedynek.

Cześć!
Już jakiś czas nosiłam się z zamiarem napisania tego posta. Ale do rzeczy! Jeśli czytacie mojego bloga od początku, zauważyliście iż ostatnio zaprzyjaźniłam się z eyelinerem. Nieustanie trenuję robienie perfekcyjnych kresek na powiekach. Idzie mi to coraz lepiej, z każdym dniem są one równiejsze i bardziej wyraziste. Nie ukrywam, iż bardzo długo szukałam produktu idealnego dla siebie. Ku wielkiej radości natknęłam się na eyeliner Loreal Super Liner So Couture. Po więcej informacji zapraszam tutaj: http://malyswatkobiety.blogspot.com/2015/02/eyeliner-loreal-super-liner-so-conture.html   Niewątpliwie była to miłość do pierwszego wejrzenia, niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Tak też było w tym przypadku. Dobijając denka, postanowiłam wypróbować coś nowego Mając dobre doświadczenia z marką Loreal wybrałam Super Liner Perfect Slim. Jeśli chcecie poznać moje pierwsze wrażenie oraz porównanie obu tych kosmetyków, zapraszam do pojedynku.

 
Opakowania obu produktów są bardzo podobne. Czarne plastikowe obudowy przypominające pisak, zdobione złotymi literkami. Trzeba przyznać, że Loreal bardzo dba o szatę graficzną swoich kosmetyków. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Perfect Slim jest nieco smuklejszy i posiada antypoślizgową gumkę. Dzięki czemu lepiej trzyma się w dłoni, podczas aplikacji.

Loreal Super Liner Perfect Slim
Loreal Super Liner So Couture

Jak widać końców Eyelinerów różnią się diametralnie. Perfect Slim ma zwarty, długi silikonowy rysik, który pod wpływem nacisku mocno się ugina. So Couture posiada natomiast znacznie krótszą nasadkę w formię pędzelka. Według mnie operuje się nią znacznie wygodniej. Delikatnie rozwarstwione, syntetyczne włoski pozwalają na płynniejsze rozprowadzenie tuszu po powiece oraz precyzyjniejsze wykończenie kreski.
Loreal Super Liner Perfect Slim
Loreal Super Liner So Couture


Co do intensywności koloru oba kosmetyki są bardzo wyraziste w swojej  barwie, Mam jednak wrażenie, że So Couture jest dużo bardziej naturalny. Przerysowana czerń Perfect Slim trochę mnie odstrasza. Ponadto eyeliner ten cechuje się niewielką trwałością. Na mojej tłustej powiece wytrzymuje mniej niż godzinę, po czym mam oczy jak Panda Wielka. Nie pomagają żadne bazy ani utrwalacze. Kiedy używałam So Couture ten problem nie istniał, pigment utrzymywał się na o oku przez cały dzień w nienaruszonym stanie.

Loreal Super Liner So Couture
Loreal Super Liner Perfect Slim

Podsumowując: Dla mnie pojedynek bezapelacyjnie wygrywa Loreal Super Liner So Couture, Jest trwały, łatwy w obsłudze i precyzyjny. To idealny kosmetyk dla dziewczyn, które tak jak ja dopiero zaczynają swoją przygodę z kreskami. Zarówno cienka, jak i gruba linia wyglądają bardzo naturalnie. Nadają się na co dzień oraz na wieczór. Co dla mnie i myślę dla każdej z nas najważniejsze, NIE ROZMAZUJE SIĘ!

Jeśli Wy też miałyście swoje doświadczenia z eyelinerami marki Loreal, zapraszam do komentowania. Może polecacie inny świetny produkt?
Pozdrawiam i miłego wieczoru :) 


poniedziałek, 23 marca 2015

Original Tangle Teezer Plum Delicious - Mój ratunek dla włosów.

Cześć!

Tym razem przybywam z recenzją niekosmetyczną, a bardziej pielęgnacyjną. Parę tygodni temu dotarła do mnie szczotka Tangle Teezer. Przed zakupem, czytałam o niej dużo pochlebnych opinii. Dziewczyny z YouTube rozpływały się nad walorami, że niby taka wspaniale czesząca oraz idealna dla wypadających włosów. Na początku byłam sceptyczna, bo cóż spektakularnego może zdziałać kawałek plastiku? Dodajmy, że ten kawałek plastiku kosztował od 35 do 50 zł. w zależności od modelu! Jako, że jestem osobą, która wszystko musi sprawdzić na własnej skórze, zamówiłam i nie żałuję.


Nie będę rozpisywać się zbyt długo na temat historii tej szczotki, jeśli jesteście ciekawi w Internecie roi się od filmików i wpisów na ten temat. Napiszę tylko, że produkt jest dostępny na polskim rynku od kilku lat. Wcześniej podbijał serca brytyjskich i amerykańskich fryzjerów, stając się ulubieńcem milionów. Tak przynajmniej zapewnia nas producent.


W sklepach znaleźć możemy wiele wariantów szczotek Tangle Teezer, Począwszy od klasycznej wersji Original, poprzez znacznie mniejszą odmianę Compact, aż do edycji Elite Salon oraz nowość na rynku czyli Aqua Splash. Każda z nich występuje w kilku niepowtarzalnych kolorach i wzorach. Miałam naprawdę duży dylemat wypierając tą, odpowiednią dla siebie, W końcu zdecydowałam się na piękną Original Tangle Teezer Plum Delicious w odcieniach fioletu i różu.


Szczotka ma fajnie wyprofilowany kształt i jest bardzo wygodna w użytkowaniu. Jednym pociągnięciem obejmuje moje włosy na całej ich długości, oczywiście czynność trzeba powtórzyć kilka razy dla lepszego efektu. Dzięki giętkim, plastikowym szpileczką produkt naprawdę nie szarpie ani nie wyrywa owłosienia. Każdorazowe czesanie pozostawia je gładkie, ułożone i lśniące. Po kilku tygodniach codziennego użytkowania mam też wrażenie, że Tangle Teezer pozytywnie wpływa na poziom wydzielania sebum, zmniejszając przetłuszczanie się włosów. Niewątpliwą zaletą jest dla mnie również to, że można nią bez obaw czesać "na mokro" Czasami zdarza się, iż po kąpieli muszę ułożyć fryzurę przed wysuszeniem. Do tej pory była to dla mnie katorga. Mam cienki, łamliwe i wypadające włosy, więc zawsze przy temu typu zabiegach, traciłam ich setki. Odkąd używam Tangle Teezer problem znikł bezpowrotnie. Moje włosy pokochały tą plastikową szczotkę i nie zamienię jej na żadną inną. Żałuję, iż nie zdecydowałam się na zakup wcześniej. Jeśli wy też zastanawiacie się czy warto, nie czekajcie dłużej!

Dobrej nocy :) 


niedziela, 22 marca 2015

Rouge Edition Velvet marki Bourjois - pomadka do zadań specjalnych.

Hey kochani!
Jedną z największych miłości kosmetycznych są dla mnie pomadki. Gdyby to było możliwe, co godzinę malowałabym usta na inny kolor. W swojej kolekcji posiadam dosyć dużo szminek w najróżniejszych odcieniach. Ze względu na to, że od dawna borykam się z problemem suchych skórek, większość z nich ma właściwości nawilżające.Wiedziona opiniami dziewczyn z YouTube, postanowiłam zdecydować się na wariant matowy. Bardzo długo szukałam czegoś odpowiedniego dla siebie, aż wreszcie natrafiłam na Rouge Edition Velvet marki Bourjois.




Solidne przezroczyste opakowanie oraz elegancka szata graficzne przykuwają uwagę. Napis jak na razie pozostaje nienaruszony, literki nie blakną, ani nie ścierają się. Jak widać na zdjęciach opakowanie jest już trochę zarysowane, ale to przez nieustanne noszenie w torebce.


Ja mam szminkę oznaczoną cyfrą 12 w odcieniu Beau burn. Na pierwszy rzut oka kolorek ten sprawia wrażenie mocno przygaszonego, brudnego różu. Niestety ma ustach wygląda zupełnie inaczej. Ponadto kolorek zmienia się w miarę wysychania na ustach. Początkowo jest to bardzo mocna czerwień, prawie wpadająca w bordo, ale już po kilku minutach otrzymujemy wyrazisty róż.  


Producent obiecuje nam 24 godzinną trwałość. Oczywiście nie jest to prawdą, swoją drogą ciekawe czy jakikolwiek produkt działa tak długo. Szczerze w to wątpię. Trzeba jednak przyznać, że dzięki swojej właściwości "wtapiania" się w wargi, pomadka Rouge Edition Velvet broni się zaskakująco długo. Nakładając ją podczas porannego makijażu, mogę spokojnie zapomnieć o poprawkach przez kolejne 3-4 godziny. Jak już wspomniałam bardzo nie lubię nieustanie biegać do lusterka, dzięki tej szmince jestem pewna że moje usta wyglądają idealnie, kiedy najbardziej tego potrzebuję. Pomadka prawie w ogóle nie ogranicza naszej kobiecej aktywności. Możemy w niej jeść, pić czy całować się, bez obawy przed rozmazaniem. Kolejną cudowną właściwością kosmetyku jest fakt, że ścierając się pozostawia na wargach delikatną warstewkę malinowego koloru. Dzięki temu usta wyglądają zdrowo i naturalnie. 


Jak wiadomo każdy ideał ma jakieś wady. Tutaj również nie obyło się bez kilku zgrzytów. Oprócz niedefektowanego koloru, którego nie możemy ocenić na pierwszy rzut oka, pomadka posiada bardzo niewygodny aplikator. Swoim wyglądem przypomina on szpatułki, typowe dla większości błyszczyków. Szczerze, ja nie umiem nim pracować, zawsze rozmazuję produkt wokół ust i muszę się nieźle namęczyć, żeby osiągnąć zadowalający efekt. 


Niewątpliwie szminka jest bardzo trwała, jednak kiedy podczas malowania "coś pójdzie nie tak" i chociaż odrobina produktu dostanie się na skórę, możemy mieć spore trudności z jego usunięciem. Rozciera się, pozostawiając nieestetyczne ślady. Anomiczny układ aplikatora oraz konsystencja kosmetyku sprawiają, iż z opakowania wydobywa się zbyt duża ilość produktu. Przy wąskich ustach, takich jak moje, naprawdę wystarczyłaby odrobinka, aby pokryć całą powierzchnię.


Opakowanie oraz aplikator bardzo szybko się brudzą. Trzeba bardzo pilnować czy pomadka została dobrze zakręcona, ponieważ zawartość błyskawicznie wysycha. 


Nie będzie to nic odkrywczego, jeśli powiem, że Rouge Edition Velvet odrobinę wysusza moje usta, zwłaszcza pod koniec dnia. Jest to jednak cecha charakterystyczna dla prawie wszystkich szminek z matowym wykończeniem. Wszystkie wymienione tutaj wady bledną w porównaniu z trwałością kosmetyku oraz efektem jaki po sobie pozostawia. W prywatnym rankingu ulubieńców plasuje on się zdecydowanie na pierwszym miejscu. Już zastanawiam się nad kupnem kolejnego opakowania i powiększeniem swojej kolekcji o inne odcienie. Serdecznie polecam dziewczyną, które najbardziej cenią w pomadce trwałość i ładny wygląd. Jeśli tak jak ja, chcecie zapomnieć o ciągłym poprawianiu ust w pracy, w szkole na spacerze, jest to coś dla Was!

Napiszcie jakie są Wasze doświadczenia z Rouge Edition Velvet oraz inni kosmetykami marki 
Bourjois?
Trzymajcie się ciepło :*








    


sobota, 21 marca 2015

"Jeden dzień" - recenzja filmu.

Witam !
Dawno nie pisałam, ale jak wiecie w ostatnim czasie wiele się dzieje. Uczelnia, egzaminy, podyplomówka i nawet nie było kiedy wejść na bloga. Dziś wysłałam do swojej Pani promotor pierwsze materiały, pewnie jest tam sporo błędów, ale mam nadzieję, że w ogólnym zarysie będzie dobrze. Trzymajcie kciuki!

Zródło: Filmweb


Tym razem przybywam tutaj z recenzją filmu, który śmiało może pretendować do miana jednego z moich ulubionych. Chodzi o wyreżyserowany przez Lone Scherfig melodramat pt. "Jeden dzień", Jest to poruszająca historia życia, miłości i przyjaźni dwojga ludzi. Emma (Anne Hathaway) i Dexter ( Jim Sturgess) znają się od dawna, pochodzą z dwóch różnych światów i z pozoru nie łączy ich absolutnie nic. Pozory często jednak lubią mylić. On - książkowy przykład mężczyzny, któremu dziewczyny same wskakują do łóżka. Ona typowa szara myszka w wielkich okularach. Wiedzeni impulsem, po rozdaniu dyplomów spędzają razem noc. Jeśli jednak liczycie na pikantne momenty, nic z tych rzeczy. Owa noc jest początkiem cudownej relacji Emmy i Dexa, trwającej nie przerwanie przez 20 kolejnych lat. 

Źródło: TVP1

Mimo, że po zakończeniu szkoły drogi bohaterów rozchodzą się oni jednak nigdy o sobie nie zapominają. Pewnego rodzaju kamieniem milowym dla całej historii staje się 15 Lipca. To własnie tego dnia Dexter i Emma wkroczyli w dorosłość oraz na zawsze połączyli swoje losy,

Źródło TVP1

"Jeden dzień" zdecydowanie nie jest typowym Love Story, jakich wiele w światowej kinematografii. Oczywiście wątek miłosny został bardzo mocno zarysowany i stanowi filar całej opowieści. Oprócz tego film traktuję o wielu problemach, przed jakimi stają młodzi ludzie we współczesnym świecie. Obraz doskonale przedstawia mechanizm dysonansu jaki pojawia się pomiędzy naszymi ambicjami,planami i marzeniami, a oczekiwaniami innych. Pęd życia, pogoń za karierą nieumiejętność wzięcia odpowiedzialności za własne decyzję, sprawiają, że zatracamy poczucie rzeczywistości. 

Źródło: TVP1
Obserwujemy także skomplikowaną relację rodzinną Dextera. Mężczyzna nigdy nie mógł porozumieć się z ojcem, a kiedy jego matka umiera na raka konflikt jeszcze się zaognia. Bohater nie umie rozmawiać o uczuciach, a do tego uważa że zawiódł oczekiwania rodziców. Nie został wziętym adwokatem, ani lekarzem, jego kariera telewizyjna rozsypała się w drobny mak. Nawet najlepsza przyjaciółka odeszła. Czy aby na pewno?

Źródło: TVP1.

Emma uwięziona w swoim hermetycznym świadku, związała się z mężczyzną, którego nie kochała. Myśli, że nic lepszego jej już nie czeka. Nieustanie marzy o lepszym życiu. Pewnego dnia decyduje się na podróż za tym co nieulotne, tworzy książkę dla dzieci i osiąga sukces. Jest wziętą pisarką, mieszka w Paryżu, ma wszystko! Spotykając po latach Dextera, w jednej, powracają wspomnienia. kocha go i nie może tego zaprzepaścić.

Moim zdaniem film ma jedno bardzo ważne przesłanie. Prawdziwa miłość jest wieczna, warto o nią walczyć i zmienić dla niej całe dotychczasowe życie. Nawet jeśli szczęście będzie trwać przez krótką chwilę. To piękna i niezwykle wzruszająca historia z filmowym drugim dnem. Zaskakujące zakończenie trochę zepsuło moje pierwsze wrażenie, ale to już musicie ocenić sami. 

Ps: Poszukuję książki na podstawie "Jednego dnia" (o ile oczywiście taka powstała). Jeśli ktoś, coś słyszał będę bardzo wdzięczna. 

 Dobranoc :*








niedziela, 15 marca 2015

Pierwszy miesiąc działalności bloga - DZIĘKUJĘ!

Cześć!

Kolejny szybki, spontaniczny wpis. Wczoraj minął pierwszy miesiąc funkcjonowania tego bloga. Dokładnie 14 Lutego pojawił się pierwszy wpis w ramach "Małego świata kobiety". Troszkę pod wpływem internetowych mass mediów, ja także postanowiłam spróbować swoich sił w blogowej sferze. Jak do tej pory traktuję to jako hobby i miłą odskocznie od codzienności.Pisanie i dzielenie się z Wami subiektywnymi opiniami na każdy temat, sprawia mi ogromną radość. Miesiąc działalności oznacza w tym przypadku 21 postów, ponad 1000 wyświetleń i 100 zdjęć. 



Dziękuję serdecznie za to, że ze mną jesteście, czytacie oraz komentujecie moje wynurzenia. Każda Wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna, stanowi dużą motywację do dalszego pisania. Jesteście wspaniali. W związku z tym że wielkimi krokami zbliża się obrona pracy, będę tu zaglądać trochę rzadziej. Mam jednak nadzieję, że starczy mi sił aby zrealizować wszystkie swoje plany i blog na tym nie ucierpi. Trzymajcie kciuki!

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :)

sobota, 14 marca 2015

Balsam Soraya Piękne ciało So Pretty Milkberry - malinowa miękkość na wiosnę

Hey!

Wiem, że długo nie pisałam, ale marzec to bardzo intensywny miesiąc. Byle do świąt! Pozdrawiam wszystkich, którzy mają wolne weekendy i narzekają na nudę, naprawdę zazdroszczę. Dziś przybywam tutaj z recenzją balsamu do ciała marki Soraya z serii Piękne Ciało. Kupiłam go jakieś półtora roku temu w drogerii Rossmann. Wtedy jakoś mnie nie zachwycił, przeleżał więc swoje na toaletce, żeby tej wiosny przeżyć wieli powrót. 


Balsam nosi nazwę So Pretty Milkberry i znajduje się w przesłodkim pastelowo- różowym opakowaniu, trochę w stylu Pin-up Girl. Wszechogarniającej słodyczy dopełnia obłędny wprost zapach, połączenie mleka oraz świeżych malin. Muszę powiedzieć, że za każdym razem, kiedy go używam, wyobrażam sobie jogurtowo-malinowe cukierki. Ulubione słodycze z dzieciństwa.


Producent zapewnia, że kosmetyk dzięki formule 3 w 1 idealnie odżywi, nawilży oraz zregeneruje naszą skórę. Czy aby na pewno? Szczerzę, nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego działania regeneracyjnego. Być może dlatego że moje ciało nie wymaga teraz specjalnej pielęgnacji w tej kwestii. Jedyne co zauważyłam to fakt minimalnego ujędrnienia i uelastycznienia. Skóra jest natomiast ładnie nawilżona, delikatna oraz aksamitna w dotyku.


Wodnista konsystencja sprawia, że produkt bardzo dobrze rozprowadza się po ciele, przez to jest jednak mało wydajny. Trzeba go zużyć naprawdę sporo, aby pokryć całą powierzchnię.Szybko się wchłania, nie pozostawiając lepkiej warstwy. Niewątpliwą zaletą jest dla mnie fakt, iż piękny zapach oraz uczucie miękkości utrzymują się na skórę przez cały dzień. 


Duża, plastikowa butelka posiada bardzo wygodne zamknięcie typu "klik". Pozwala ono zachować na dłużej świeżość produktu. O ile pamiętam za 300 ml, zapłaciłam w promocji ok. 13 zł. Firma Soraya wprowadziła na rynek również balsam o zapachu czekoladowym. Moim zdaniem nie pachnie on jednak tak soczyście.Reasumując, polecam kosmetyk do codziennego użytku, aby nawilżyć i odrobinę zmiękczyć naszą skórę po zimie.

Trzymajcie się :)






środa, 11 marca 2015

Genialny umysł w niegenialnym ciele. "Hawking - krótka historia" - Recenzja

Witajcie!

Na pomysł tej notki wpadłam wczoraj wieczorem, oglądając telewizję. Bo niby kto powiedział, że szklany ekran nie może inspirować. Wczoraj TVP 2 wyemitowało wtorkowy cykl pt "Świat bez fikcji". Tym razem reportaż opowiadał o jednym z najsłynniejszych współczesnych naukowców, a zarazem wielkim człowieku i wspaniałym geniuszu. Mowa o Stephenie Hawkingu. 


Dokument "Hawking - krótka historia" traktuje o życiu, karierze i chorobie jednego z najznakomitszych astrofizyków współczesnego świata. To co wydało mi się najbardziej poruszające, to fakt iż narratorem reportażu jest sam Stephen. Nie stanowi on więc cukierkowej biografii, powstałej w hołdzie dla nieprzeciętnego umysł. Oglądając miałam wrażenie, że jest to rodzaj manifestacji. Bohater wiosną 2012 roku postanowił pokazać wszystkim, iż mino ogromnych ograniczeń jakie stały się jego udziałem, wciąż żyje, tworzy oraz przekazuję swoją wiedzę młodszym pokoleniom. 


Stephen Hawking pochodził z inteligenckiej rodziny. Jego ojciec był biologiem i lekarzem specjalizującym się medycynie tropikalnej, zawsze pragnął aby pierworodny syn poszedł w jego ślady. Stephena jednak od zawsze pociągał wszechświat. Aplikował więc na nauki przyrodnicze, gdzie specjalizował się w fizyce. Z czasem jego zainteresowania zaczęły oscylować w kierunku badania czarnych dziur, Był bardzo obiecującym młodym naukowcem, Wrodzony upór, spostrzegawczość i światły umysł, pozwoliły mu widzieć więcej oraz łączyć z pozoru niepowiązane fakty. 


Plany odrobinę pokrzyżowała choroba, która spadła na Hawkinga jak grom z jasnego nieba. Pojawiła się w czasie kiedy jego kariera nabierała rozpędu a świat naukowych odkryć stał przed nim otworem. Krótko przed obroną doktoratu zaczął słabnąć. Diagnoza brzmiała: Stwardnienie zanikowe boczne, zwane także zanikiem neuronu ruchowego. Schorzenie prowadzi głębokiego paraliżu i w konsekwencji zaniku grup mięśniowych, co znacznie obniża sprawność ruchową. Lekarze dawali fizykowi tylko kilka lat życia.


Naukowiec nie dał jednak za wygraną. Ożenił się i został ojcem trójki dzieci. Dziś żyje samotnie, korzystając z pomocy pielęgniarek. Jest praktycznie całkiem sparaliżowany i skazany na łaskę innych. Komunikuje się ze światem, używając komputerowego syntezatora mowy. Steruje nim poruszając jedynym sprawnym mięśniem w swoim ciele - mięśniem gałki ocznej. Mimo to w dalszym ciągu pozostaje aktywny, udziela wykładów i jest zapraszany na prelekcje  naukowe. Prowadzi też bujnę życie towarzyskie w otoczeniu rodziny, przyjaciół i współpracowników.

Genialny umysł uwięziony w skamieniałym ciele. Obserwując Hawkinga, patrząc na jego codzienną walkę o normalność, powinniśmy uczyć się pokory. Ileż to razy narzekaliśmy na brak pieniędzy, oblany egzamin czy brzydką pogodę za oknem? Wszystko to blednie w obliczu choroby. Może warto czasem cieszyć się drobnostkami. Tym, że mamy siły rano wstać, samodzielnie zjeść śniadanie i wyjść do pracy. Co stałoby się gdyby w jednej chwili wszystko się zmieniło?

Taką małą refleksję na wieczór, pozostawiam do przemyślenia we własnej głowie. 
Trzymajcie się ciepło :)
  


poniedziałek, 9 marca 2015

Maskara Exceptionnel de Chanel 10 Smoky Burn - przeciętny efekt za nieprzeciętną cenę.

Cześć!

Pierwszy dzień nowego tygodnia zaliczony! Poniedziałki bywają bardzo trudne, zwłaszcza po wolnym weekendzie. Jutro będzie lepiej, a przynajmniej taką mam nadzieję. Przychodzę do Was z obiecaną recenzją tuszu do rzęs Exceptionnel de Chanel. Wiele dziewczyn pytało jak sprawdził się u mnie ten produkt. Najkrócej rzecz ujmując cudowna maskara z niewielkimi wadami. Zresztą zobaczcie sami.


Maskara dostępna jest w czterech wariantach kolorystycznych. Ja posiadam odcień oznaczony cyfrą 10 o tajemniczej nazwie Smoky Burn. Na opakowaniu możemy przeczytać, że tusz intensywnie pogrubia i podkręca rzęsy. Muszę powiedzieć, iż to mnie troszkę zraziło, bo nie lubię dużego pogrubienia, zwłaszcza w makijażu codziennym. Na szczęście ten kosmetyk posiada zdolność intensyfikacji. Oznacza to, że w zależności od ilości nakładanych warstw uzyskujemy różne efekty. Od delikatnego, aż do bardzo odważnego.




Produkt umieszczony został w czarnym, kartonowym opakowaniu, ozdobiony złoto-białymi literkami oraz dużym logo Chanel. Jest ono bardzo stylowe i przyjemne dla oka. Co do samego flakonika, prezentuje się dość rustykalnie. Czysta metaliczna czerń z małym, złoty napisem u dołu. Bardzo eleganckie, bez zbędnych ozdobników.


Silikonowa, bardzo giętka szczoteczka ułatwia rozprowadzanie kosmetyku po rzęsach. Dzięki swojej ruchomości dociera do najdalszych zakamarków oka. Ładnie pogrubia i rozdziela wszystkie włoski, ale przy większej ilości warstw zaczyna je sklejać. Prawdę mówiąc nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego efektu podkręcenia. Może tylko lekko unosi rzęsy w kącikach, to wszystko.


Produkt od pierwszego użycia wydał mi się bardzo wodnisty. Po nałożeniu na rzęsy potrzebuje kilku sekund żeby wyschnąć. Nie odciąża, ani nie osypuje się, co jest dla mnie naprawdę dużą zaletą. Niestety zdarza mu się odbijać na powiece, zwłaszcza w  początkowej fazie. Maskara jest wodooporna, co praktycznie uniemożliwia szybkie poprawki, w razie gdyby coś poszło nie tak. Utrzymuje się na oku kilka dobrych kilka godzin, ale jest dość trudna w zmywaniu.Cóż coś za coś.


Bardzo denerwuje mnie fakt, iż napisy na flakoniku szybko zaczęły schodzić. Powiedzie, że to drobiazg, liczy się przecież produkt, a nie jego opakowanie. Moim zdaniem Chanel jako producent ekskluzywnych kosmetyków z górnej półki, powinien zadbać o każdy szczegół, także o jakość napisów.


Podsumowując, tusz mimo pewnych mankamentów jest bardzo przyjemny w użytkowaniu. Dobrze się nakłada, ładnie rozczesuje każdą rzęsę i nadaje jej objętość. Używam do codziennie i jestem naprawdę zadowolona. Tylko ta cena! Myślę, że 120 zł. to o wiele za dużo jak na jakość prezentowaną przez Chanel. Tyle mogłabym zapłacić za kosmetyk idealny, a ten niestety taki nie jest. 



Jeśli Wy też macie jakieś doświadczenia z tą maskarą dajcie znać. Miłej nocy i do następnego.











niedziela, 8 marca 2015

8 Marca 2015 - o kobietach i dla kobiet.

Hey dziewczyny!

Szybki, spontaniczny wpis o kobietach i dla kobiet. Dziś nasze święto! Niektórzy je celebrują, inni omijają szerokim łukiem. Dla jednych jest ono jednym w wielu dni w kalendarzu, kiedy marketingowcy mogą zarobić krocie. Dla innych to okazja do okazywania sobie uczuć oraz spędzenia razem kilku miłych chwil.

Jeśli chodzi o mój osobisty stosunek do dnia kobiet, to jest on dość neutralny. Oczywiście jak każda albo prawie każda dziewczyna, lubię otrzymywać życzenia, kwiaty czy znaczące drobiazgi. Zwyczajnie miło jest zostać zauważonym. Zastanawiam się tylko dlaczego, potrzebne są nam "specjalne" dni, aby docenić bliskich? Walentynki i Dzień kobiet nie powinny być przecież niczym nadzwyczajnym. Niestety czasem dopiero wtedy przypominamy sobie, jak bardzo zależy nam na innych. Trochę to przykre.

Stop! Wystarczy tych filozoficznych wynurzeń, na temat beznadziejności świata.Post w założeniu miał być przecież szybki, łatwy i przyjemny. Mój dzień kobiet upłynął bardzo miarowo. Dziękując Bogu za wolną niedzielę postanowiłam nie robić nic. Nic, oprócz sprawiana przyjemności samej sobie. 


Nie obyło się bez życzeń, tych zwyczajnych i prozaicznych oraz tych specjalnie dla mnie. Wszystkie one płynęły niewątpliwie prosto z serca. Jeszcze raz dziękuję! Oprócz tego kwiatki, drobne słodkości i piękna słoneczna pogoda. Niczego więcej mi nie trzeba.

Kochane kobietki w ten wyjątkowy dla nas dzień życzę Wam siły by brać życie za bary i czerpać z niego pełnymi garściami, odwagi by stawić czoła wszelkim przeciwnością oraz inteligencji by dokonywać prawidłowych wyborów. O całą resztę potrafimy przecież zawalczyć.

Wszystkiego dobrego dziś i w każdy następny dzień roku :)



sobota, 7 marca 2015

Paczka od e-kobieca.pl - zakupowy Haul na dzień kobiet

Cześć!
Dotarła, przybyła, jest! Wczoraj ok. godziny 18:00, kurier przyniósł ogromną paczkę z internetowej drogerii e- kobieca.pl. Wspominałam Wam o niej parę dni temu, a wszystkich którzy nie pamiętają, odsyłam do poprzedniego posta. 



Przesyłka dotarła do moich drzwi w ekspresowym tempie. Zamówienie składałam w środę późnym wieczorem, a już w piątek mogłam cieszyć się zakupami. W środku znajdowały się same wspaniałości, a zresztą zobaczcie sami. 


Pierwszą rzeczą, którą kupiłam w e-kobieca.pl jest zestaw kosmetyków marki Farmona z serii TUTTI FRUTTI. Opisywałam już olejek do kąpieli o zapachu porzeczki i wiśni. Tym razem wybór padł na jeżynę & malinę. Oprócz opalizującego olejku w skład zestawu wchodzą:

Masło do ciała 275 ml.
Peeling do ciała 120 ml.



Następna jest matowa pomadka do ust Bourjois Rouge Edition Velvet


Mój odcień to 12 Beau brun. Wygląda na przygaszony róż, ale na ustach jest dużo ciemniejsza. Muszę przyznać, że to pierwsza szminka z matowym wykończeniem jaką posiadam w swojej kolekcji, Jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzi.


Czas na popularnego plastikowego jeżyka Tangle Teezer. Nasłuchałam się tyle dobrego o tej szczotce, że sama postanowiłam ją wypróbować. Mam nadzieję, że okaże się zbawieniem dla moich cienkich, wypadających włosów. 


Kupiłam wersje oryginalną we fioletowo-różowych odcieniach. Uwielbiam fioletowy i mogłabym mieć w tym kolorze każdy, nawet najmniejszy drobiazg. Co do różowego... no cóż jakoś go przeboleję. 


Kolejnym produktem z paczki jest eyeliner w pisaku, Loreal Super Liner Perfect Slim. W którymś z postów opisywałam już ten produkt w wersji So Couture. Okazał się on moim ulubieńcem. Tym razem postanowiłam jednak wypróbować czegoś trochę innego. Przekonamy się czy wyjdzie mi to na dobre.


Producent jak zwykle obiecuje złote intensywną, długotrwałą czerń. Czas pokaże który z wariantów jest lepszy.


Jako premię za duże zamówienie otrzymałam od drogerii mały upominek, wykręcaną pomadkę Revlon Vital Radiance Moisture Boosting Lipcolor w kolorze 042 Glistening Berry. Mała rzecz a jak cieszy. :)


Powyżej zamieszczam zestawienie produktów wraz z cenami, Jak widzicie w zamówieniu znalazła się pomadka Gosh Velvet Touch Lipstick, którego tu nie opisywałam.był to prezent dla mojej mamy więc go nie użytkuję. 

Serdecznie polecam drogerie www.e-kobieca.pl, można tam zakupić oryginalne kosmetyki w niskich cenach. Ponadto dostawa jest naprawdę błyskawiczna. Tak, tak wiem, że się powtarzam. Wybaczcie!

Pozdrawiam :)