Hey!
Wiem, że w Internecie krążą już miliony opinii na temat tej
książki i większość z nich wcale nie jest pochlebna. Wiem też, iż nie jest
to może najlepszy wybór na pierwszą recenzje książkową, ale to co teraz robię,
stanowi część większego projektu. Pięćdziesiąt twarzy Greya to książka napisana
przez Erike Mitchell, tworzącą pod pseudonimem E L Smith. Pozycja ta na
przestrzeni kilku ostatnich lat święciła triumfy na literackich listach
bestselerów. Podbiła serca wielu kobiet na całym świecie. Wszystkie one chciały
chociaż na chwilę być jak Anastiasia Steel. Szczerze mówiąc jeszcze przed
premierą byłam bardzo ciekawa co z tego wszystkiego wyjdzie. Jako wielka fanka
literatury wampirycznej, a więc także Sagi Zmierzch, nie mogłam przejść
obojętnie wobec Pięćdziesięciu twarzy Greya. Wszyscy wiedzą, że seria ta
powstała właśnie w oparciu o twórczość Stephanie Meyer. Kiedy tylko Grey został
wydany w Polsce popędziłam do empiku i wydałam na to „dzieło” ciężko zarobione
35 zł. To był jeden z największych błędów mojego życia, przekonałam się o tym
już po pierwszych stronach.
Cały sztab wydawniczych speców od marketingu określił
Pięćdziesiąt twarzy Greya jako powieść z gatunku erotyczno-romantycznych. Niestety
ani to erotyk, ani romans! Główna bohaterka – młoda studentka dziennikarstwa ma
być uosobieniem współczesnego Kopciuszka. Za dużo w niej jednak Kopciuszka, a
za mało współczesności. Anastasia w całej swojej nieśmiałości oraz delikatności
jest niezwykle mało przekonująca. Nie posiada fundamentalnej wiedzy o otaczającym
ją świecie, jej nieporadność oraz zakłopotanie wyglądają naprawdę groteskowo. Czytelnik
może odnieść wrażenie, iż jedynym celem istnienia tej postaci jest seks z
przystojnym prezesem. Jakby tego było mało, oliwy do ognia dolewa słownictwo
Anastazji. Bohaterka czasami wypowiada się w taki sposób jakby nie wiedziała z
jakiej bajki pochodzi. Jeszcze długo po zakończeniu czytania dudniło mi w
uszach „Ochhhh Święty Barnabo!”
Pierwotnie jednym z podstawowych wątków powieści miała być
postać młodego, zamożnego mężczyzny, borykającego się z duchami przeszłości i
zatraconego we własnych sadomasochistycznych upodobaniach. Niestety próżno
szukać tutaj jakichkolwiek odniesień do sadomasochizmu. Mamy oczywiście
Czerwony pokój bólu, ale kojarzy się on bardziej z krainą zabaw dla dzieci niż z
jaskinią dewiacyjnych uciech. Próba głębszej analizy osobowości Christiana,
również wychodzi blado, w pierwszej części nie dowiadujemy się o nim absolutnie
niczego, poza strzępkami informacji o dzieciństwie oraz początkach niewolniczych
zapędów. Oprócz tego cała fabuła książki jest jakaś taka płytka. Wszystko kręci
się wokół seksu, ale sam akt nie wywołuje pozytywnych uczuć. Jak to mówią co za
dużo to niezdrowo. Wydaje mi się, że gdyby wyeliminować wszystkie sceny
łóżkowe, pozostałoby może z 10 stron tekstu.
Żeby nie było tak dołująco, znalazłam w Pięćdziesięciu twarzy
Grey jeden pozytyw. Dzięki tej książce postanowiłam lepiej nauczyć się
angielskiego. Dlaczego? Otóż w opinii wielu kobiet, które miały okazję czytać
Greya w oryginale, jedną z przyczyn tak fatalnego odbioru książki w Polsce jest
właśnie niezbyt trafione tłumaczenie oraz cenzura wydawnicza. Muszę przyznać, że tkwi w
tym dużo racji, ponieważ kiedy lata temu dostałam w swoje ręce FanFiction, na
którym opiera się cała powieść byłam po prostu oczarowana. Fantastyczne, nieocenzurowane tłumaczenie spowodowało,
że czytanie było czystą przyjemnością. Niestety z chwilą wydania książki,
opowiadanie zostało usunięte z sieci z wiadomych względów. Myślę jednak, że
Internety są tak wszechmocne, iż gdzieś w czeluściach ukrywa się jeszcze
prawdziwy Grey. Serdecznie polecam
wszystkim, którzy chcą go poznać.
Cała seria o losach Chrystiana i Anastasi posiada 3 tomy,
moim zdaniem o dwa za dużo, ale co kto lubi, prawda… Nie mogę wypowiadać się tu
o pozostałych książkach, bo zwyczajnie ich nie czytałam. „Kunszt” literacki pierwszego
tomu tak mnie powalił, że nie miałam siły na nic więcej. Jeśli jednak myślicie,
Panna Steel i Pan Grey tak łatwo dadzą o sobie zapomnieć, nic bardziej mylnego.
Autorka postanowiła sprawić swoim fanom „cudowną” niespodziankę. Jesienią na
krajowy rynek wydawniczy trafi „Pięćdziesiąt twarzy Greya oczami Christiana. Szczerze?
Już się boję! No ale czas pokaże, warto wierzyć w cuda.
Póki co, na zakończenie zdradzę Wam chytry plan jaki zrodził
się w mojej głowie. Mianowicie zamierzam zamęczyć Was Greyem. Tak, tak dobrze
słyszycie ZAMĘCZYĆ! W najbliższym czasie spodziewajcie się więc paru kolejnych
wpisów ze świata Christiana.
Do miłego :)