niedziela, 26 kwietnia 2015

Woda perfumowana AVON FEMME - słodki powiew wiosny.


Hey kochani!

Wiosna w pełni, chociaż może aura niezbyt sprzyjająca - przynajmniej w Szczecinie. Co kojarzy się z wiosną? Oczywiście delikatne promienie słońca, soczysta zieleń traw i słodki zapach kwiatów. Odnośnie zapachów, w powyższym poście, chciałabym przybliżyć jedne z moich ulubionych perfum, bez których nie wyobrażam sobie ostatnio wyjścia z domu. Jak wiecie jakiś czas temu przeżywałam niekłamaną fascynację marką AVON. W miarę użytkowania okazało się, iż wiele ich kosmetyków absolutnie mi się nie sprawdziło, inne były po prostu dobre, a jeszcze inne to istne ideały.





Perfumy a raczej woda perfumowana AVON FEMME umieszczona jest w szarym, kartonowym opakowaniu zdobionym małymi cekinkami, Z tyły znajduje się opis składników oraz pojemność buteleczki, Muszę przyznać, że jest ona dosyć spora, 50 ml starcza mi na ok. 3-4 miesiące codziennego stosowania. 




Woda znajduję się w szklanym flakoniku w kształcie graficznej bryły, przypominającej trochę diament. Buteleczka wyposażona jest dodatkowo w bardzo wygodny atomizer do rozpylania oraz ścięty, szklany korek. 

Tyle odnoście wrażeń wizualnych. Jeśli chodzi o zapach czyli to co najważniejsze w perfumach, jest on odrobinę słodki, ale zarazem świeży. Określony przez producenta jako owocowo- kwiatowy z domieszka piżma. Na pierwszy plan wysuwa się słodka nuta gruszki, ale można wyczuć również delikatny zapach magnolii. Woda bardzo dobrze współpracuje z moją skórą, jest intensywna i długo się utrzymuje. Wiem jednak że nie wszystkie dziewczyny podzielają moje zdanie, Dla części z nich perfumy są w ogóle niewyczuwalne. Cena w obecnym katalogu to ok. 56 zł. za sztukę. Polecam jednak zakup na Allegro lub w zestawach, gdzie oprócz wody otrzymujemy również balsam do ciała i dezodorant. Wychodzi znacznie taniej. Fajną alternatywą jest również mniejsza pojemność perfum w niższej cenie, którą z powodzeniem możemy nosić w torebce.

Jeśli używałyście wody perfumowane AVON FEMME dajcie znać co o niej myślicie. Jest to ponoć kosmetyk, który można kochać albo nienawidzić. Ja zdecydowanie jestem jej miłośniczką.

Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnej nocy :)

  

sobota, 25 kwietnia 2015

Haul zakupowy - Cocolita.pl

Cześć!

Tym razem szybki i przyjemny haul zakupowy z moimi nowościami kosmetycznymi. Może coś się Wam spodoba i również nabierzecie ochoty na małe zakupy. W tym miesiącu wybór padł na Internetową drogerie Cocolita.pl. Na początek kilka słów na temat samego składania zamówienia. Muszę przyznać, że robienie zakupów w tej drogerii to sama przyjemność. Interfejs strony bardzo przypomina mi ten z Mintishop, przez chwilę myślałam, że jest to jakaś powiązana sieć sklepów. Bardzo duży wybór towarów, niewygórowane ceny i szybka, bezproblemowa wysyłka - są tym co przyciągnie do Cocolity przyciągnie, każdą kobietę.


Pierwszą rzeczą jaką zakupiłam jest eyeliner do kresek Loreal Super Liner So Couture. Mój niewątpliwy ulubieniec, o którym wspominałam na blogu już wiele razy. Z mojego punktu widzenia kosmetyk idealny, ale niestety bardzo trudno dostępny. Szczerze mówiąc to własnie ze względu na ten produkt i jego promocyjną cenę zrobiłam zakupy właśnie w sklepie Cocolita.pl. Dla zainteresowanych jego koszt to niecałe 17 zł.



Ponieważ moja baza z Avon dobiła już denka, a jak wiecie nie do końca spełniła ona moje oczekiwania, postanowiłam zainwestować w coś nowego. Za namową youtuberek zdecydowałam się na bazę pod cienie marki Artdeco. Z tego co zdążyłam zauważyć po kilku użyciach produkt ma bardzo przyjemną konsystencję, nie jest ani zbyt wilgotny ani za tępy. Baza ma lekko brokatowe wykończenie, co tworzy na powiekach ładny efekt rozświetlenia, Ponadto uwydatnia kolor cieni i przedłuża ich trwałość. Do tego jest dosyć wydajna, mały słoiczek spokojnie starczy na kilka miesięcy użytkowania. Cena ok 30 zł.



Pędzelek do cieni Real Techniques Shading brush, bo dobrych akcesoriów nigdy dosyć. To co można stwierdzić na pierwszy rzut oka, to ogromna precyzja wykonania. Pędzelek jest po prostu ładny. Stabilny, antypoślizgowy trzonek sprawia, że pewnie trzyma w dłoni i płynnie pracuje. Dość zbite, sztuczne włosie, umieszczone zostało w spłaszczonej końcówce. Szczerze zakup tego pędzla był najmniej planowany. Chciałam porównać go z produktami firmy Zoeva, które są moim absolutnym nr 1 w swojej kategorii W niedługim czasie spodziewajcie się więc wielkiego pojedynku obu marek. Koszt:ok 26 zł. 




Rozstawiony korektor/kamuflaż z Catrice - długo zastanawiałam się nad jego zakupem, ponieważ uważałam to za zbędny dla siebie wydatek. Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam! Na szczęście poszłam po rozum do głowy i prędko się z nim nie rozstanę. Kosmetyk nałożony na podkład stapia się z jego kolorem i dosyć dobrze kryje. Ciężka, kremowa konsystencja maskuje wszelkie niedoskonałości, nawet te większe. Niestety kolorystyka produktu jest moim zdaniem trochę nieadekwatna. Posiadam najjaśniejszy odcień  Ivory 010, który i tak jest odrobinę za ciemny dla mojej cery, ale na lato będzie jak znalazł. Cena: 12.90 zł.



Kolejnym produktem marki Loreal, który podbił moje serce od pierwszego użycia jest korektor Perfect Match w odcieniu Vanilla. Z początku myślałam, że jego kolor będzie dla mnie odrobinę zbyt żółty, nic z tych rzeczy. Pięknie maskuję cienie pod oczami, z którymi zawsze miałam dość duży problem. Nadaje spojrzeniu świetlistej głębi, długo utrzymując się na skórze. Oprócz tego nie zauważyłam, aby gromadził się w zmarszczkach, na co zwracały uwagę niektóre blogerki. Podobnie jak opisywane wyżej eyeliner oraz kamuflaż, także i ten kosmetyk długo nie opuści mojej kosmetyczki. Cena: ok 20 zł.


Ostatnim kosmetykiem, zakupiony w tym haulu to matowa pomadka w kredce od Makeup Revolution I love makeup Super WOW. Przepiękna wodoodporna szminka w wyrazistym ciemnoczerwonym kolorze o wymownej nazwie Call Me. Prawdę mówiąc dodałam ją do zamówienia troszkę później, więc nie miałam jeszcze okazji przetestować. Z zaufanego źródła wiem jednak, iż rzeczywiście jest odporna na wodę oraz ścieranie, a do tego bardzo, bardzo trwała. Niestety jak wszystkie maty intensywnie wysusza wargi, uwydatniając ich wszelkie nierówności. Nie obędzie się zatem bez pomocy balsamu lub pomadki ochronnej. Jej cena to tylko 14,90 zł.


Miało być krótko i szybko, a wyszło jak zwykle! Przepraszam za tak obszerne posty, ale inaczej nie umiem. Mam nadzieję, że Was jednak nie zanudziłam?

Pozdrawiam i do następnego :)

















piątek, 24 kwietnia 2015

Makeup Revolution Flawless Matte - matowe perełki wśród cieni do powiek.

Witajcie!

Ani się obejrzałam a już końcówka kwietnia. Nie było mnie dłuższą chwilę, ale szczerze nie chcę mi się tłumaczyć dlaczego. Powód wciąż jest taki sam - permanentny brak czasu. Mam jednak nadzieję, że nie opuściliście mojego bloga na zawsze i czekaliście cierpliwie. Dziś dotarłam do Was z postem o cieniach idealnych - oczywiście idealnych dla mnie. Długo szukałam czegoś trwałego, mocno napigmetowanego i matowego, a do tego w niskiej cenie. Kilka minut szperania po internecie, parę obejrzanych filmików na YouTube i są - Makeup Revolution Flawless Matte.



Paletka zapakowana jest w dość solidne kartonowe opakowanie w odcieniach metalicznego złota. Z tyłu znajduje się przedstawienie wszystkich 32-uch. kolorów. Mamy tutaj bardzo duży przekrój kolorystyczny, od bardzo jasnych, mleczno-waniliowych, poprzez róże, brązy oraz szarości aż do głębokiej czerni. Daje to ogromną dowolność w tworzeniu wielu różnorodnych makijaży, zarówno tych delikatnych jak i wyrazistych.



Po otwarciu opakowania jawi nam się duża, czarna paleta z efektownie wyglądającego lustrzanego plastiku. Na tylnej klapce znajduję się naklejka z podstawowymi informacjami. Mamy tutaj m.in. logo producenta, pełną nazwę paletki, wagę oraz skład produktu, a także datę przydatności do użytku. Jest to oczywiście standardowe 12 miesięcy od otwarcia. Niestety mimo swojego ładnego wyglądu opakowanie trochę mnie zawiodło. Już na drugi dzień poluzował się zawias, nie wiem czy tylko ja mam takie szczęście, czy może jest to pewna prawidłowość?


Ponadto do dyspozycji mamy sporych rozmiarów lusterko oraz folie zabezpieczającą z nazwami cieni. Pora napisać teraz kilka słów o samym kosmetyku. Jak już wspomniałam, paleta zwiera 32 okrągłe cienie i co dla mnie najważniejsze wszystkie mają matowe wykończenie. Ostatnimi czasy lubuję się jedynie w matach, ponieważ moim zdaniem za ich pomocą tworzy się najpiękniejsze i najbardziej trwałe makijaże. Różnorodność oraz pigmentacja Flawless Matte po prostu powaliła minie na kolana od pierwszego wejrzenia. Mam jednak wrażenie, iż ciemniejsze odcienie są o wiele bardziej nasycone kolorem niż te jaśniejsze, ale może to wina moich tłustych powiek.


Kolejnym plusem jest również fakt, że cienie są niesamowicie trwałe. Zagruntowane bazą pod cienie oraz matowym pudrem spokojnie utrzymują się na oczach przez kilka godzin, bez większych poprawek. Powyższe zdjęcie przedstawia kondycje mojego makijażu po całym dniu pracy, gdzie nie miałam zbytnej sposobności dokonywać modyfikacji. Jak na moje codzienne potrzeby efekt jest zadowalający. Ponadto cienie od Makeup Revolution są bardzo przyjemne w noszeniu, nie obciążają powieki, przy użyciu odpowiedniej bazy nie rolują się w załamaniu, nie zauważyłam również aby jakoś nadmiernie się osypywały. I pomyśleć że można je mieć już za nie więcej niż 40 złotych. Czegoż chcieć więcej?!

Tak, tak pewnie zaraz podniosą się głosy, że słabe, tanie i w ogóle nie warte uwagi. Cóż... nie każdego stać na kosmetyki za kilkaset złotych, a poza tym zawsze miło otrzymać przyzwoitą jakość za niewielkie pieniądze. Nikt nie lubi niepotrzebnych wydatków.  

Trzymajcie się ciepło i napiszcie jakie  są Wasze doświadczenia z marką Makeup Revoluton? 




PS. Zapomniałam dodać, że cienie są cudownym prezentem świątecznym od Pana Pesymisty, jednym z wielu zresztą. Jeszcze raz bardzo dziękuję, Ty wiesz że jesteś kochany :*


czwartek, 9 kwietnia 2015

Świąteczno-wiosenna stylizacja z płaszczem w roli głównej.

Hey!
Święta, święta i po świętach! Nie wiem o co tyle szumu, ale cóż tradycji stało się zadość. Miałam okazję trochę odpocząć i spędzić czas w gronie rodziny. Jednym z najlepszych wydarzeń zeszłej Wielkanocy, były narodziny mojego siostrzeńca. Przyszedł na świat w poniedziałek i jest po prostu przesłodki. Dziś przychodzę do Was jednak z zupełnie czymś innym. W święta zawitała nam wiosna, co prawda nieco kapryśna, ale zawsze. Zrobiło się trochę cieplej, trzeba więc było zajrzeć w najdalsze odmęty szafy i wyjąć ciepłe ubrania. Czas na świąteczno-wiosenną stylizację a'la "Mały Świat Kobiety".

Błagam nie zwracajcie uwagi na bałagan :)

Klasyczny dwurzędowy trencz od Big Star w kolorze czerwonym, Spinany paskiem z dużą klamrą. Pięknie się prezentuje i jest idealny zarówno na wiosnę, jak i na chłodniejsze lato. Długo chodziłam za takim modelem i wreszcie upolowałam go w bardzo okazyjnej cenie. Polecam sklepy outletowe Big Star, można tam znaleźć całkiem niezłe promocje. 




Elastyczna koszula na długi rękaw w granatowe poprzeczne paski z H&M. Cienkie Dżinsy z wysokim stanem i wąską nogawką od Big Star. Wysokie tenisówki typu Halowe, w kolorze przyciemnianego Dżinsu, z szerokimi białymi sznurówkami od Converse. 


Tak prezentuje się moja propozycja na wiosenny spacer. Jeśli wy również szykujecie na ten czas specjalne kreacje, dajcie znać :)

Pozdrawiam.


sobota, 4 kwietnia 2015

Produkty do pielęgnacji ust - Ulubieńcy.

Cześć!

Wiem, że idą święta i na pewno macie sporo roboty. Mam jednak nadzieję, iż w ferworze gotowania, sprzątania oraz malowania jajek znajdziecie chwilkę, by zajrzeć na bloga. Dziś znów notka urodowo-kosmetyczna, ponieważ wokół tego kręci się ostatnio mój świat. Mam dla Was mały przegląd produktów do pielęgnacji ust, które na stałe znalazły miejsce w mojej kosmetyczce. Teraz muszę się przyznać do jednego ze swoich grzeszków, a mianowicie mam totalnego bzika na punkcie, wszelkich balsamów, masełek, błyszczyków czy pomadek ochronnych. Przez lata nazbierałam tego naprawdę sporą ilość. W poście pojawi się jedynie niewielki wycinek tego co testowałam i ukochałam. 


Nie jest tego dużo, ale znajdują się tu wyłącznie kosmetyki, które na co dzień noszę w torebce, aby nawilżyć usta i nadać im zdrowego blasku. Można powiedzieć, iż są to swoiści ulubieńcy w tej kategorii kosmetyków. Używam tych produktów bez przerwy i nie wyobrażam sobie wyjścia bez nich z domu, Szczerze, zastanawiam się czy to nie są początki jakiegoś uzależnienia.


Pierwszą rzeczą, towarzyszącą mi zawsze i wszędzie jest pomadka ochronna marki Neurogena. Kupiłam ją kiedyś jako dodatek kremu do rąk i od tej pory jesteśmy nierozłączne. Pomadka ma formę typowej, twardej białej wazeliny w wygodnym opakowaniu. Producent zapewnia, że jest to produkt bez zapachowy. Ja jednak wyczuwam delikatną woń, przypominającą zasypkę dla niemowląt. Kosmetyk dosyć dobrze nawilża wargi pozostawiając na nich błyszczącą warstwę. Dzięki 20 stopniowemu filtrowi chroni przed szkodliwymi skutkami mrozu i wiatru. Stosowany regularnie, znacznie poprawia kondycję naszych ust. To co mi przeszkadza, to fakt, iż konsystencja pomadki jest bardzo zwarta i tępa. W związku z tym trzeba się trochę namęczyć, aby go rozprowadzić.


Czas na ulubione balsamy lata, czyli kolorowe i pachnące Lip Smacker. Uważam, że jest to najlepszy wybór na upalne dni, kiedy nie chcemy obciążać naszych ust ciężki, barwiącymi szminkami. Jest to zdecydowanie jeden z nabłyszczaczy, po który zeszłego lata sięgałam najczęściej. Posiadam dwa warianty zapachowe, czerwoną Coca Cole oraz fioletową Fantę winogronową. Oba pachną po prostu obłędnie, Jak świeżo otwarta butelka z napojem. Słodki smak niewątpliwie uzupełnia całość. Oprócz właściwości zapachowo-smakowych Lip Smacker Coca Cola nadaje ustom delikatny czerwony kolor. W kwestii nawilżenia, nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego efektu. To raczej bardziej błyszczyk niż balsam. Zapach i smak utrzymują się jednak na ustach zaskakująco długo. 




Kolejny kosmetyk to wazelina kosmetyczna z malinami firmy Editto Cosmetics. Używam jej zdecydowanie najkrócej spośród wszystkich tutaj przedstawionych. Urzekło mnie jednak opakowanie, kolor oraz wielkość kosmetyku. Za niewielką cenę otrzymujemy aż 18 gram produktu. Ostry zapach lekko syntetycznej maliny jest wyraźnie wyczuwalny. Może on znaleźć zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Ja uwielbiam wszystko co malinowe. Odnośnie działania, no coż... Wazelina jak wazelina, bez rewelacji. Natłuszcza, nabłyszcza, ale efekt nie utrzymuję się zbyt długo. Najbardziej jednak przeszkadza mi niezwykle tłusta konsystencja, którą trzeba nakładać palcem. Jest to dla mnie nie do przyjęcia, ponieważ nie znoszę mieć tłustych rąk.




Teraz niekwestionowany ulubieniec ostatnich tygodni, jajeczko EOS Summer fruit. Wiem, że niektóre z Was je kochają, inne nienawidzą. Ja dołączam się do grona miłośniczek. Balsam naprawdę pielęgnuje moje usta, długotrwale nawilża i usuwa wyschnięte skórki oraz niweluje mikrouszkodzenia warg. Efekt utrzymuję się naprawdę bardzo długo, sprawiając że usta są gładkie i miłe w dotyku. Swoją konsystencją EOS przypomina pomadkę z Neutrogeny, jednak dzięki innowacyjnemu opakowaniu aplikacja jest prawdziwą przyjemnością. Zakrętka typu "klik"sprawia, że kosmetyk dłużej zachowuje swoją świeżość. Wśród całej palety zalet należy jeszcze wymienić zapach, który jest porównywalny z Lip Smackerem. Wyrazisty, świeży mocny i co najważniejsze naturalny.

To by było na tyle. Mam jeszcze dużą ochotę na zachwalane przez YouTuberki balsamy z Balmi oraz masełka Nivea. Jeśli ktoś z Was używał będę wdzięczna za opinie.


Trzymajcie się ciepło :*







czwartek, 2 kwietnia 2015

Zestaw Farmona Tutti Frutti Jeżyna & malina - soczysta energia o przeciętnym działaniu.

Witajcie kochani!
Nadchodzą święta, dla mnie to czas wytchnienia i odpoczynku. Ostatnie tygodnie były naprawdę intensywne, ale za to teraz mogę trochę poleniuchować. Skoro odpoczywam, postanowiłam zajrzeć do Was z kolejnym wpisem. Dziś szybka, lekka i przyjemna recenzja produktów marki Farmona. Jak pamiętacie, podczas pierwszych zakupów w internetowej drogerii e-kobieca.pl nabyłam zestaw trzech kosmetyków do pielęgnacji z serii TUTTI FRUTTI. Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii zapraszam na recenzję.



Zestaw składa się z trzech pełnowymiarowych produktów o soczyście owocowym zapachu. Ja ma akurat wersję malinowo-jeżynową, która pachnie po prostu obłędnie. Trochę jak znana wszystkim w dzieciństwie malinowa guma rozpuszczalna Mamba. Pierwszy kosmetykiem jest opalizujący olejek do kąpieli i pod prysznic. 

Nie będę za bardzo rozpisywać się na jego temat, ponieważ już kiedyś wspominałam na blogu o takim olejku, tylko w wariancie wiśniowo-porzeczkowym. Działanie obu tych kosmetyków jest w moim odczuciu praktycznie identyczne, Po więcej informacji zapraszam tutaj: Farmona Opalizujący olejek do kąpieli wiśnia i porzeczka - Wspomnienie lata. Duża, plastikowa butelka mieści w sobie aż 500 ml gęstego, opalizującego żelu w pięknym jagodowym kolorze. Cena jednostkowa produktu to od 9 do 13 zł. w zależności od sklepu. Nie mogę wypowiedzieć się w kwestii jego wydajności,ponieważ jeśli chodzi o wszelkie żele, płyny i mydła do kąpieli, zawsze zużywam ich ogromne ilości. To co innym starczy na kilka miesięcy, ja zużywam w jakiś 2 tygodnie. 





Kolejnym produktem z serii jest masełko do ciała. Kupując kosmetyk mamy do dyspozycji 275 ml w okrągłym słoiczku. Zawartość cechuję się dużą zwartością i lekko niebieską barwą. Masło podobnie jak wszystkie kosmetyki z serii pięknie pachnie. Dzięki zawartości Karite mocno nawilża ciało, pozostawiając na nim bardzo cienką warstwę ochronną. Kiedy stosowałam go cyklicznie przed snem, rano moja skóra była miękka, delikatna i gotowa na kolejny dzień. Subtelny, słodki zapach jeżyn i malin utrzymuje się na ciele jest na długo po aplikacji. Jedynym minusem tego masełka jest jego tępa konsystencja. Bardzo trudno się rozprowadza i trzeba nabrać go naprawdę dużo, aby pokryć całe ciało. Cena od 13 do 16 zł. Moim zdaniem jest to zdecydowanie zbyt wiele, jak na tak niską wydajność. 




Ostatnim element z serii to peeling do ciała. Szczerze powiedziawszy wiem o nim bardzo niewiele. Nie przepadam za tego typu produktami, ponieważ są one nie przyjemne w użytkowaniu i zawsze mam wrażenie iż podrażniają moją skórę. Tak też było w tym przypadku. Zastosowałam peeling może kilka razy i oddałam go mamie. To co mogę stwierdzić na pierwszy rzut oka to fakt, że drobinki są naprawę spore i odczuwalne. Pozostawiały one na moim ciele czerwone, nieestetyczne plany, nie wiem czy było to jakieś uczulenie czy też efekt siły tarcia. Konsystencją kosmetyk przypomina żel. Buteleczka mieści w sobie 100 ml w cenie ok. 5 zł.


Podsumowując największym atutem całego zestawu są niewątpliwie jego zapach oraz kolor. Soczystość i energia jakie biją od tych kosmetyków nastrajają pozytywnie na resztę dnia. Moim zdaniem bardziej oddziałują na duszę niż na ciało. Napełniają nas dziecięcą radością i beztroską letnich dni. Pod względem skuteczności najbardziej przypadł mi do gustu olejek, jego działanie jest odczuwalne od razu i utrzymuje się przez dłuższy czas, a przecież tego właśnie wymagamy od kosmetyków pielęgnujących. Masło mogę przedstawić jako dobry produkt do codziennego użytku, nie zrobił jednak z moją skórą niczego nadzwyczajnego. No i ta wydajność... Najbardziej nietrafiony jest dla mnie peeling, pewnie dlatego, nie nie lubię takich produktów. 

Piszcie jak u Was sprawdziła się seria Tutti Frutti? Znacie, macie, lubicie? Ja jestem bardzo ciekawa kremów do rąk. Jeśli ktoś używał będę wdzięczna za opinię.
Pozdrawiam :*